Wiecie, przed chwilą przeczytałam sobie z ciekawości moje
stare notki, ostatnia z czerwca 2008. Zatęskniłam za moją
nierozważną otwartością, za moim beztroskim entuzjazmem,
za tekstami, które samej mi ciężko teraz zrozumieć. Brakuje
mi nocnych spacerów z moją mroczną Gochą, chipsami o 22
w nocy, jedzonymi siedząc na krawężniku na którymś z osiedli
na drugim końcu miasta. Brakuje mi napadów śmiechu,
tajemniczych napisów "WTC" i przesadnej melancholii,
poetyzmu, agresji muzyki. Brakuje mi rozmów pozbawionych
drugiego dna.
Tęsknię za tańcami z moimi laskami z liceum,takimi, jakich się
nigdy nie zapomina. Takimi, jakie zapadły
w pamięć tak głęboko, że nawet najskrytsze
pragnienia są dla nich tylko skąpą otoczką.
Brakuje mi jedzenia mozzarelli z pomidorem w
nieswoim łóżku, z szumiącymi w głowie procentami,
pozostałością z poprzedniej nocy. Brakuje mi
zapachu perfum Hillary Duff. Długich blond
włosów codziennie znajdowanych
na bluzce po powrocie do domu.
Nie wiedzieć czemu, całe życie właśnie przeleciało mi przed oczami
w zawrotnym tempie, przypominając smaki, zapachy, widoki sprzed lat,
nawet tekstury rzeczy, których codziennie dotykałam. Jestem chodzącą skrzynią
pełną złota, którą podobno można znaleźć na końcu każdej tęczy.
Jestem pozytywką z dzieciństwa. Jestem pamiętnikiem, pudełkiem pełnym rzeczy,
do których ma się sentyment.
Wszystko układa się wręcz idealnie. Więc o co chodzi? Nie potrafię napisać już tekstu, wstydzę się odrywać siebie od rzeczywistości. Gdzie moja wrażliwość, kreatywność, napędzana niegdyś najdrobniejszymi błahostkami? Gdzie entuzjazm, który pozbawiał mnie racjonalnego myślenia?
Retrospekcja.
Czuję, że jestem, że byłam. Udało się być sobą.