najlepsze zioła na świecie

Noc zaczęła się niewinnie. Około pierwszej A. wparowała do mojego pokoju i powiedziała, że przynosi mi spłuczkę i chowa pod łóżko, bo idzie się wysikać, a nie chce nikogo budzić odgłosem spuszczanej wody w toalecie. Obudziła mnie. Przynoszeniem spłuczki. Whateva'. 
Chwilę poźniej przyszedł K. i strasznie prosił, żeby go odprowadzić na chatę. W sumie nie miałem nic do stracenia, więc się zgodziłem (później okazało się, że do stracenia miałem palce stóp w skutek odmrożenia, bo poszedłem boso). Szliśmy prawie w całkowitym milczeniu, K. tylko od czasu do czasu mówił pod nosem, że ma dla mnie niespodziankę. Szliśmy koło górek, przychodni i Biedronki, aż niespodziewanie szybko znaleźliśmy się pod jego blokiem. Dalej było ciemno, więc zapalił dużą świecę Caritasu i weszliśmy do klatki. Zaprowadził mnie do dużej przemysłowej windy i kazał podkręcić ogrzewanie, bo pizga. Zobaczyłem w kącie kaloryfer z pokrętłem, więc nie czekałem i dałem na full, bo kto bogatemu zabroni? Razem z nami na górę jechał całkiem miły menel, ale nie miał ze sobą świeczki, bo niósł ze cztery reklamówki. 
 Gdy weszliśmy do mieszkania, K. zgasił oznajmił, że wrócił z dalekich wojaży i ma dla mnie suweniry. Przyniósł reklamówkę z małymi woreczkami w środku. Zapewnił mnie, że to są najlepsze zioła i najlepsze przyprawy na świecie i teraz należą do mnie. Zajebiście. Powiedział, że w sumie tylko tyle ode mnie chciał i teraz on mnie kawałek odprowadzi. Znowu szliśmy w milczeniu i gdzieś w połowie drogi rozstania nadszedł czas, ale pogadaliśmy jeszcze chwilę, aż w końcu stwierdziłem, że stanie w śniegu na boso to raczej chujnia i wolę iść do domu. To poszedłem. Zaczynało już świtać. 
Jak już wróciłem do mieszkania i wszedłem do pokoju to było prawie jasno. Chciałem się położyć, a tu nagle jeb!, pierdut!, trzask! i jakiś wypadek na ulicy. Dzida do okna, żeby zobaczyć, co się stało, a tu rozpieprzony, spalony samochód, a obok trzy radiowozy i wóz strażacki. Kierowca stał, obok, więc nikomu nic się chyba nie stało. Dokoła wypadku tłum ludzi, każdy chce zobaczyć, co się rozpieprzyło, ale o dziwo każdy czeka grzecznie w kolejce na swoją kolej, żeby podejść.
 Wśród obcych ludzi dostrzegłem W. z Ko., więc zaprosiłem ich do siebie, bo po co mieli marznąć? Podszedłem do okna, żeby ich w puścić, a tu Z. z L. kucają i chowają się pod biurkiem. Okazało się, że przechodzili obok i weszli, ale nie chcieli mnie budzić. Spoko, mi to ani trochę nie przeszkadzało, więc kazałem im się rozgościć, a Ko. i W. wpuściłem przez okno do domu (tak, we śnie mogli wejść przez okno). Z. chciała iść do toalety, a ja, że proszę bardzo i zapraszam, ale wyszedłem z pokoju, a tam totalnie porozwalane ręczniki po całej chacie, a w kiblu dalej nie ma spłuczki. Kurwa. Pierwszy raz tylu spontanicznych gości mam w nocy, a tu taka skifa, dupa jestem, a nie kolega i ogólnie pojęta chujnia. Okazało się jednak, że Z. sobie jakoś poradziła i nawet nie przeszkadzał jej panujący rozpierdol. Na gicie.
Podeszliśmy do okna, żeby poobczajać sobie wypadeczek, a tu podlatują helikoptery ze szperaczami i ktoś stawia jakiś telebim mi przed oknem. Na ekranie wyświetliła się twarz jakiegoś znanego amerykańskiego producenta telewizyjnego i mówi, że zostałem wkręcony i wszystko działo się na pokaz. Obróciłem się do reszty, ale ich nie było. No,kurwa,no! Ziomeczek dalej nawija, że wszyscy moi znajomi robią mnie w chuja i każdy gra, żeby było ze mnie pośmiewisko. Wszędzie dookoła były zamontowane kamery rejestrujące moje zachowanie na te absurdalne zdarzenia. Film poleci na Polsacie, cały świat ma ze mnie pompę, a towarzysko jestem skończony. Truman Szoł jakiś pieprzony.

tak, mam dziwne sny.