Najbardziej wkurwia mnie w tym wszystkim to, że zawsze to JA muszę być wyrozumiała, tulić do piersi i zaciskać zęby nawet gdy NIC nie jest tak jak być powinno. Wiecznie muszę poświęcać wszystko dla dobra kogoś a gówno z tego mam, bo NIKT nigdy nie stawia się w mojej sytuacji, a niestety, każdy kij ma dwa końce.
Siedzę non stop sama, z małym, aktualnie, ząbkujacym dzieckiem i nie mam NIKOGO, kto na pół godziny by mnie zmienił, albo żebym mogła chociaż do głupiego sklepu pójść sama. Nie mam dwa razy w tygodniu dwóch godzin dla siebie na swoje przyjemności, nie przespałam spokojnie nocy od pół roku, ani nie latałam po imprezach z pracy od czasu do czasu. Ale nadal ja mam rozumieć wszystkich którzy mają najgorzej i slowem się nie odzywać, bo przecież biedactwa...
Nie mogę się doczekać aż moja mama będzie już mieszkać po sąsiedzku... Ale niestety to jeszcze tak odległy czas, że póki co muszę czekać chociaż aż przyjdzie na urlop w sierpniu.
Dość mam tego wszystkiego serdecznie. Nie, nie mówię o macierzyństwie, bo jest ciężko, ale nie zamieniłabym tego na nic innego. Mówię o tym, że starałam się ludzi traktować tak jak ja sama chciałabym być traktowana, ale jak widać to nie działa. Więc zaczęłam ludzi traktować tak jak oni mnie. Ja też nie mam sielanki, a nade mną nikt nie klęka.
Najwyższa pora uniezależnić się od wszystkich, na nikogo nie patrzeć i planować wszystko tak żeby NAM było dobrze, bo ta mała istotka jest dla mnie najważniejsza i to jej szczęścia chcę, reszta przestała mnie już obchodzić. Niech raz ktoś dostosuje się do nas, a nie wiecznie na odwrót.