Czasem w zyciu jest tak, ze masz wszystkiego dosyc, zawodza cie najlepsi przyjaciele, a ty sam masz ochote rzucic to wszystko i isc...jestes otoczony ludzmi, a mimo to jestes sam. I wiesz, ze nic nie mozesz zrobic, wiesz ze nie zmienisz kolei rzeczy...patrzysz w niebo i widzisz same ciemne, burzowe chmury, jednak nie tracisz nadziei i caly czas spogladasz, bo wiesz, ze po kazdej burzy zawsze zaswieci slonce...
łagiewniki? Kacza? Wielowies? Alez oczywiscie ze...Malgow. Czyli kolejny wieczor w domu...zajebiscie -.-
Mimo tego ze jutro poniedzialek, to ciesze sie, ze wreszcie do pracy. Niby znow caly dzien zbierania tych zgnilych, czerwonych i smierdzacych pomidorow ale brakowalo mi tego. ( a swoja droga...nie chcijcie wiedziec, jak wygladaja te glajdory, z ktorych robia "keczup ze swiezych, zbieranych w letnim sloncu pomidorow" Smacznego.)
Coraz szybciej dociera do mnie fakt, ze za 6 dni bede pelnoletnia. I w ogole nie rozumiem podniecenia, jakie ogarnia moich znajomych na kilka dni przed 18. No ze niby doroslosc, odpowiedzialnosc za samych siebie? A tak na prawde, nie ukrywajmy, nic sie nie zmienia..nadal zyjemy na utrzymaniu rodzicow, bo kto w dniu 18 urodzin wyprowadza sie z domu i zaczyna sam na siebie pracowac? moze nowosc to to, ze mamy dowod, idziemy na prawko...i to wszystko...poki co, mi podoba sie moje zycie i nie chce go zmieniac. -.-