Trudno mi odnaleźć w jesieni siebie. Skacząc między kałużami spoglądam w odbicie w błotnistej wodzie, nie poznaję tych ust zazwyczaj ściśniętych w wąską kreskę, tak różną od łagodnego łuku malinowych warg, które muskało pieszczotliwie słońce. Dłonie chowam głęboko w kieszeniach, głowę spuszczam nisko, wpatrując się w czubki ciężkich, zimowych buciorów. Początkiem jesieni łapałam w dłonie ostatnie promyki zawieszonego nisko słońca, a co trzeci krok schylałam się, by wrzucić do kieszeni kolejne kasztany, te lekkie kulki, aksamitną skórką kojące dłonie...