w białą suknię spowielona
idę. podążam, biegnę, chwytam.
spragnione ręce wyciągam wyżej.
ku Niebu. ku Światu. ku ludziom.
lecz nikt, nikt nie zwraca uwagi.
nikt nie widzi mych dłoni, nikt ramion dreszczem przejętych nie zauważa.
bo pociąg. bo tramwaj. bo praca, dziecko w przedszkolu, kolejka u lekarza.
bo ŻYCIE.
to nie jest dobry czas dla marzycieli.
otoczeni tłumem, samotni jak nigdy dotąd.
miłość? -owszem. stoi tam, na rogu. sto złotych i jest twoja.
zaufanie? - nie, dziękuję. wadliwy towar, przereklamowany.
rodzina? - tak, ale tylko do zdjęcia. włożyć fotografię w album, do którego i tak nikt nie zagląda.
bo nie ma czasu.
nie ma czasu!
cześć, pa i bywaj!
zostaniesz? -nie mam czasu.
proszę... -jestem spóźniony.
a jutro? -jestem zajęty.
może pojutrze? -wybacz, nie mogę.
a za tydzień? za miesiąc? rok, dwa lata... poczekam. poczekam na Ciebie -nie. zajęty jestem. wybacz. nie mam czasu.
pakuję do pudełka wszystkie swe marzenia.
pragnienia, zachcianki.
sny wędrują do osobnego pojemnika.
w trzecim lądują wspomnienia. i te dobre, i te złe.
wymieszane razem jak mak w popiele, szkoda czasu na selekcję.
czwarte pudełko zostawiam puste. to na przyszłość.
piąte... do piątego wkładam swe serce.
zamykam je szczelnie i mocno.
to pudełko jest najlżejsze.
pierwsze chowam do szafy. drugie pod łóżko. trzecie ustawiam na półce. czwarte przy drzwiach, czeka. a piąte...
piąte zakopuję. głęboko. tak, by już nikt nigdy więcej go nie zabrał.
zabrał, popsuł i wyrzucił.