Wkradł mi się pod sweter zimny wiatr przynosząc do ubrania gęsią skórkę. Miałam ochotę wysłać Ci trochę jesieni,
bo jak wyjeżdżałeś była jeszcze wiosna, ale pewnie i tak miałeś swoją własną, ładniejszą. Owijam dłonie wokół kubka i
chustę wokół szyi chowając się za cieniem rzęs. Z torbą ciężką od bibliotekowych książek wracam do domu drogą przez
park, gdzie alejki wyścielają złote liście, szeleszczące pod nogami biegających dzieci, szukających pod drzewami żołędzi i
kasztanów z których potem w domach pachnących ciastem i herbatą wyczarują małymi rączkami leśne ludziki z
czapeczkami na głowach i nogami z wykałaczek. Kiedyś sama takie robiłam i zbierałam liście do zielnika na lekcję
przyrody, ale teraz mogę już chyba tylko przyglądać się temu przechodząc obok, albo przez wychodzące na park okno
w moim pokoju. W pokoju pachnącym kawą i starymi książkami z biblioteki wypełniającymi swoim zapachem przestrzeń
między jedną a drugą ścianą, gdzie siedzę taka pełna tęsknot i marzeń o naszych wspólnych zimach, wiosnach, latach i
jesieniach, o zapachu ciasta wyjętego z piekarnika, stojącego na kuchennym blacie i o małych rączkach które by nas
chwytały podczas spacerów i które razem byśmy wszyskiego uczyli, także tego jak się robi ludziki z żołędzi i kasztanów i
z czerwonej jarzębiny korale.