Gorzki smak szczęścia #6
Z łatwością mogę stwierdzić, że tydzień to zdecydowanie za mało czasu. Każdego dnia w każdej godzinie o każdej minucie toczyłam bitwę ze swoimi myślami. Rozwarzałam dobre i złe strony, ale i tak nie potrafiłam przebaczyć sobie lub w choć najmniejszym stopniu usprawiedliwić czynu jakiego się dopuściłam. Do tego zaczęłam się martwić, czy jeszcze kiedykolwiek mogłabym pozwolić na kolejny niekontrolowany wybuch agresji. Nie chcę nikogo zranić ani słowami ani czynami. Chociaż, czy mi się to uda? Przecież już raz to sobie obiecałam, a i tak postąpiłam wbrew temu.
Tylko z jednego powodu mogę być zadowolona. Kara jaką dała mi matka jest lżejsza niż można by przypuszczać. Spanie na dworzu i głodówka to nic w porównaniu z tym jak mnie potraktowała w zemście za Julię. Dotarło wtedy do mnie, że w jej brutalności nie ma już granicy, a mnie opuściła wszelka chęć do walki. Nie interesuje mnie już, co mi zrobi. Może mnie nawet pobić na śmierć. To nic.
W naszym życiu zmieniła się jeszcze jedna rzecz, a mianowicie miejsce zamieszkania. Nawet na myśl by mi nie przyszło, że tamtego dnia matka była taka szczęśliwa właśnie z powodu przeprowadzki. I to nie do byle jakiego miejsca, ale do samej Barcelony.
Z tutejszym językiem nie miałyśmy żadnego problemu, a to wszystko dzięki żelaznej zasadzie rodzinnej. Dotyczyła ona umiejętnego posługiwania się hiszpańskim, portugalskim i angielskim. Nie miałam zielonego pojęcia kto ją wprowadził, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Od najmłodszych lat, podobnie jak Julia, byłam zapisana na specjalne lekcje dotyczące tych języków. Uczenie się ich sprawiło mi taką łatwość, że posługiwałam się nimi jak moim ojczystym językiem.
Moim obowiązkiem jest przyznać, że Barcelona to piękne miasto. Nazwałabym je nawet magicznym. Jednak mimo to ta zmiana otoczenia nie wydawała mi się niczym szczególnym. Czułam się tak jak w moim rodzinnym mieście w Polsce, bo byłam tu tak samo traktowana jak tam.
Opuszczenie kraju było dla mnie trudne tylko pod jednym względem. Musiałyśmy odwiedzić grób ojca. Nie chciałam tam iść. Nie miałam nawet zamiaru położyć bukietu róż, które zakupiła matka. Pod jej surowym wzrokiem jednak się przełamałam. Nienawidziłam tam chodzić. Czułam się wtedy niczym ta nastolatka do której przychodził kompletnie zlany i ją maltretował. Ale nie to raniło tak mocno w takich chwilach. Wtedy właśnie najbardziej odczuwałam nieprzyjemne emocje związane z wydarzeniem sprzed roku. Przypominało mi ono, że jestem jego córką i nie uda mi się temu zaprzeczyć.
A co aktualnie czuję leżąc na zielonej, skoszonej trawie patrząc jak słońce powoli zachodzi? Komoletnie nic. Myślałam, że niespokojne myśli nie dadzą mi spokoju, a tu taka niespodzianka. Nawet jakbym chciała to nie umiałabym skupić się na niczym innym jak na kształtach chmur snujących się powoli po niebie. Rozluźniona wdychałam świerze powietrze, a wiatr łaskotał moją twarz, na której pierwszy raz od bardzo długiego czasu gościł cień uśmiechu. To wspaniałe uczucie. Czas jakby zwolnił, a to co dotychczas się wydarzyło nie miało miejsca. Właśnie takich momentów w moim żałosnym życiu brakowało.
Wsparłam się na łokciach i przekręciłam głowę do tyłu, gdy usłyszałam za sobą ciche kroki. I w tym momencie czar cudownej chwili prysł, a w sercu poczułam ukłucie winy. Julia stała zaledwie kilka metrów ode mnie ze spuszczoną głową. Jej blond włosy lekko powiewały podobnie jak sukienka. Ścisnęło mnie w żołądku, gdy mój wzrok przeniósł się na jej odkryte ramiona, na których nadal znajdowały się blizny, dowód na to że potrafię nad sobą nie panować.
Uniosła głowę do góry i niepewnie na mnie spojrzała.
-Mama powiedzieła, że masz do niej przyjść-powiedziała cicho i szybkim krokiem wróciła do domu.
Nadal się mnie bała, ale przynajmniej w końcu znalazła w sobie trochę odwagi by do mnie podejść. Teraz widziałam ją pierwszy raz od tamtego dnia. Nasze drogi przez pozostałe siedem dni ani razu się nie przecięły. Było to niemożliwe, bo zazwyczaj była u siebie w pokoju, a ja musiałam siedzieć w ogrodzie. Wyjątkiem były chwile, gdy miałam wykonać jakieś obowiązki domowe, a tak po za tym nie miałam prawa przekroczyć progu domu. Skutkiem tego był mój nieprzyjemny zapach i głód, który na nowo zaczął o sobie przypominać. Matka jednak najwidoczniej nie chciała zagłodzić mnie na śmierć, bo właśnie zawsze pod wieczór dawała mi jakieś resztki, ale i tak to nie było w stanie załagodzić mojego głodu.
Wstałam, otrzepałam się i ruszyłam w stronę domu. Już po przekroczeniu progu powietrze przeciął świst, a sama dotknęłam pulsującego policzka. W oczach zgromadziły mi się łzy, które na szczęście udało mi się pochamować.
-Wiesz, co masz zrobić?-spytała na co skinęłam głową, ale jej to nie wystarczyło. -Wiesz?!-wydarła się i wbiła paznokcie w moje ramię, a ja cicho jęknęłam.
-Tak-szepnęłam.
Puściła mnie i weszła po schodach na pierwsze piętro. Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Westchnęłam i powędrowałam do kuchni. Zebrałam brudne naczynia, które położyła na wyspie kuchennej i podeszłam do zmywarki. Wcześniej musiałam myć naczynia ręcznie, a teraz miałam przynajmniej ułatwioną robotę. Czyste naczynia pochowałam do odpowiednich szafek, a brudne włożyłam do zmywarki. Następnie wykonałam jeszcze kilka obowiązków i usatysfakcjonowana oparłam się o blat wyspy.
Wnętrze domu bardzo mi się podobało. Zwiedziłam je w przeciągu godziny, bo tyle czasu wolnego dała mi matka tuż po przyjeździe tu. Potem wszystko wróciło do normy, a pierwszym czego wtedy zapragnęłam było jak najszybsze wypróbowanie łóżka w moim pokoju. Bądź co bądź nie miałam okazji przespać na nim ani jednej nocy. Jednak najciekawsze wydawało mi się to skąd matka wzięła pieniądze na ten dom. Czyżby miała jakieś sekretne pieniądze? Być może. Albo ktoś zasponsorował jej ten dom. Może kochanek? A zresztą to i tak nie jest istotne.
Burczenie w brzuchu uświadomiło mi, że nigdzie nie było talerza z żadnymi resztkami dla mnie.
-Nie zostawiła mi...-szepnęłam zła i zacisnęłam pięści. Przecież nie mogłam funkcjonować 24h na dobę bez jakiego kolwiek jedzenia.
Spojrzałam w stronę schodów, a że nie zauważyłam nikogo wpatrującego się we mnie odwróciłam się i wyciągnęłam rękę po jabłko leżące wśród innych owoców w koszyku. Serce waliło mi niespokojnie. I gdy już, już miałam je wziąć i czym prędzej wrócić do ogrodu usłyszałam niedaleko siebie odchrząknięcie. Zamarłam. Nie wiedziałam co robić. Uciec ze zdobyczą czy bez? Przecież brakowało mi tylko kilku milimetrów by pochwycić ten owoc. Zamiast tego powoli przekręciłam głowę w bok. Moje zdziwienie było ogromne, gdy zamiast matki ujrzałam Julię, a było ono jeszcze większe, gdy zapatrzyłam się w głębie jej oczu. Aż się wzdrygnęłam. Czy to na pewno była ta blondynka bojąca się do mnie zbliżyć?
-Zostaw to-powiedziała oschle, ale widać było, że jej ruchy były nadal niepewne wobec mnie. Może to, co zobaczyłam w jej oczach mi się przewidziało?
Cofnęłam rękę i stanęłam wyprostowana. Nie zwracając już na mnie uwagi podeszła do lodówki i wyjęła z niej jogurt pitny. Przetarłam szybko wierzchem dłoni usta, by upewnić się, że nie pociekła mi ślinka. Byłam tak cholernie głodna!
Już chciała wchodzić na schody, ale wtedy zobaczyłam coś niepokojącego. Wzdłóż jej łydki ciągnęła się blizna, ale to nie ja jej to zrobiłam. Blizna była świerza, a jej nogi niespokojnie się trzęsły.
-Julia! Naprawdę przepraszam! Żałuję!-wyrwało mi się. Stanęła jak wryta, a ja podeszłam do niej.- Nie kontrolowałam tego, co robię, ale nie chcę być taka jak matka ani ojciec. Ty też nie możesz taka być. Julia...
Chciałam dotknąć jej ramienia, ale wtedy ona niespodziewanie się odwróciła i uderzyła mnie z otwartej dłoni w policzek, po czym pobiegła do swojego pokoju. Zamknęła się w nim trzaskając drzwiami. To wystarczyło, by matka wyszła ze swojego pokoju.
-Wykonałaś już wszystkie obowiązki?-spytała zła, a ja byłam tylko w stanie coś niezrozumiałego wymamrotać. -Wynocha z domu!
Jej krzyk wystarczył bym odzyskała kontrolę nad nogami, więc jak najszybciej pobiegłam do ogrodu. Z ukrycia wyciągnęłam leżak po czym go rozłożyłam. Położyłam się na nim w jak najwygodniejszej pozycji i zapatrzyłam się na wieczorne niebo. Oplotłam ręcę wokół brzucha. Żołądek niemiłosiernie domagał się czegoś do jedzenia, ale nic nie mogłam na to poradzić. Zamknęłam więc oczy z nadzieją, że sen da mi choć trochę ulgi.
"Obudził mnie grzmot. Przerażona otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Niebo przecięła kolejna błyskawica. Przeklęłam pod nosem, gdy krople deszczu zaczyły spadać z nieba. Podniosłam się z leżaka i chciałam już iść skryć się na ganek znajdujący się po drugiej stronie domu, ale zamarłam w bezruchu na widok jakiegoś ruchu z boku domu. Kolejny rozbłysk światła odbił się w stalowych oczach osoby, która się tam kryła. Zaczęłam cofać się do tyłu jednocześnie rozglądając się za możliwą drogą ucieczki. Byłam w pułapce. Tajemnicza osoba wyłoniła się z cienia domu, a na jej widok nogi się pode mną ugięły i zrobiło słabo.
-To niemożliwe-szepnęłam przerażona, gdy był już kilka metrów przede mną.
-A jednak, córeczko-powiedział tym samym ochrypłym głosem, którym zawsze raczył obdarzać mnie obelgami.
Księżyc odbijał się w czymś, co trzymał w dłoni. Zabrakło mi tchu, gdy palcem przejechał po krawędzi ostrza, a po nim spłynęła stróżka krwi. Przyśpieszył krok i przyparł mnie do płotu. Czułam jego oddech na twarzy. Próbowałam się wyswobodzić, ale te próby skończyły się niepowodzeniem. Przyłożył sobie nóż do ust i przytrzymał go zębami. Szorstką dłonią przejechał po moim policzku. Nie chciałam czuć jego obleśnego dotyku, ale kręcenie głową na boki mi w tym nie pomogło. Palcem naznaczył linię od mojego czoła aż po dekolt. Wolną ręką strzępnęłam jego łapy z ciała, ale to wywołało u niego jeszcze większy uśmiech. Nóż w zębach dodawał mu tylko większej opini szaleńca. Swoje dłonie ulokował na mojej szyji. Z każdą milisekundą jego ucisk na niej się zwiększał tak, że brakowało mi powietrza. Serce waliło mi jak oszalałe, ogarnął mnie zwierzęcy strach. Próbowałam się uwolnić, ale walka z nim była niemożliwa. Był silniejszy. Jedną dłonią sięgnął po nóż, przyłożył mi go w okolice serca i powoli zaczął mi go wbijać..."