Po istnym maratonie. Po tygodniach, w których dom służył mi tylko przez 5 godzin dziennie, żeby się wyspać. Po tym, jak M. widywałam tylko wracając w nocy kiedy już spał, albo rano kiedy jeszcze spał. Po wylanych łzach zmęczenia i braku wiary. Po tym wszystkim, miło jest uciąść na dupie, zobaczyć M., mieć czas i siły na rozmowę, położyć się spać, nie nastawiać budzika i nic nie musieć,