Brak mi sił. Nie daję sobie rady. Odeszłam na jakiś czas tak bez słowa. Nie mogłam zostać. Nie mogę. Muszę się pozbierać... Muszę wrócić do życia... Nie chodzi tu o dietę, ONA zawsze będzie już ze mną. Jednak muszę nauczyć się kontroli i unikania napadów. Jednak nie dlatego robię długą przerwę. Muszę z siebie to wyrzucić, więc się nie zdziwię, jak nie będziecie czytać. Jakiś czas temu tuż przed odejściem zaczęłam się ciąć. W tej chwili moje nadgarstki i część przedramion wyglądają koszmarnie. Na w-f ćwiczę w bluzie, żeby nikt nie widział. Mój brzuch..... Już nigdy nie założę dwu-częściowego stroju... Stoczyłam się na dno. Bóg? Jest gdzieś. Tam daleko ode mnie. Mama? winna. Po kłótni z nią poszłam do łazienki. Płakałam długo. Doszłam do wniosku, że jestem beznadziejna, że nic mi nie wychodzi, że nic nie potrafię. Pękłąm, a teraz "rana" nie chce się zagoić a zamiast tego krwawi jeszcze bardziej. Mam dość. Chciałabym skończyć to wszystko ale mam za mało odwagi... Mam zwyczajnie dość... Przepraszam, że musicie to czytać, ale nie mam z kim pogadać. Znikam na jakiś czas mo że na stałe.
Trzymajcie się kochane! :* Niech chudość będzie z Wami