Gdy zaczynamy poważnie chorować bardzo potrzebujemy kogoś by przy nas był, wspierał nas w walce z nią i sprawiał, że chcemy walczyć by żyć. Ludzie są podporą tego wszystkiego, mogą nam zapalić te malutkie światełko w tunelu udowadniając nam, że będzię dobrze a nawet jakby nie to ostatnie dni życia nie spędzisz samotnie czekając na śmierć. Ja tego nie mam. Nie trafiłam na ludzi, którzy chcą być ze mną gdy jestem chora, gdy wewnętrznie umieram, marze o śmierci. O tym by już się nie męczyć.
Otaczają mnie ludzie, którzy są ze mną gdy jest dobrze, gdy jestem normalną dziewczyną bez chorób którymi zawracała bym im głowe, uśmiechniętą nawet gdy wali mi się świat na głowe. Są przy mnie gdy nie mają co zapalić, gdy można gdzieś wyjechać a Wanessa postawi, gdy oni sami potrzebują pomocy. Nawet nie siedzą cicho gdy ich potrzebuje tylko kopią gdy leże. Zabijaja mnie a ja ich kocham nad życie oddając wszystko co mam, daje sobą manipulować, odgrywam role zawsze złej i winnej wszystkiemu, siedze cicho przyjmując wszystkie mi zadawane ciosy z pokorą, gdy ich nie ma płacze i błagam chociaż mnie nie słyszą o litość.
Choroba daje mi mocno popalić. Z dnia na dzień jestem słabsza i jest gorzej, za niedługo wyląduje w szpitalu, ale nie odwiedzi mnie nikt kto będzie się o mnie martwił i mnie kochał. Bo takich ludzi nie ma. Najwyraźniej na to nie zasługuje. Ta choroba i tak mnie wykończy... Ale wiem jedno. Chciała bym mieć kogoś komu moge jeszcze oddać to co dobre, kogoś uszczęsliwić, by nie przeżywał tego co ja. Udowodnić, że zasługuje na miłość. I dostać od niego tylko troszke ciepła, przytulenie i miły uśmiech bez sprzedawania swojego ciała za puste Kocham Cię, za uczucia.
Boli, boli, boli.
https://www.youtube.com/watch?v=LmhgYmHEQEA