my, eleganccy arbiturienci. już od tygodnia, ale lepiej późno niż wcale.
jeszcze nie jest mi przykro, że szkoła, że jej nie ma. że znajomi, że ich nie widuję. narazie żyję arkuszami z matmy (dzisiaj 86% :o okaże się, że wkońcu polski zawalę) piekę ciasta, robię sałatki i piję zasłużone majówkowe piwo. staram się nie myśleć, że to już za 3 dni. usiądę w smutnej klasie z drżącymi rękoma i pustką w głowie i każą mi pisać co wiem. pracowałam na to cały rok a nawet 3 lata żeby wiedzieć. i nie wiem czy wiem. chcę to mieć już za sobą. mam tylko nadzieję, że te przyjaźnie i wartościowe znajomości jakoś przetrwają. że jednak będziemy się spotykać od czasu do czasu i gadać o wszystkim. nie powiem, że mi nie jest dziwnie. ale już się z tym pogodziłam. że to już czas, kiedy słyszysz, że twój rówieśnik się zaręczył, ten ma dziecko, a tamten to za pół roku będzie się hajtał. łał. jestem dorosła. :D ale faza. a jeszcze wczoraj siedziałam w ławce i bazgrałam na końcu zeszytu jakieś potwory, wysyłałam karteczki do ludzi z ławki obok. jeszcze przed chwilą rzucałam telefonem o ściane kiedy budzik dzwonił o 7 rano. leciałam spóźniona na autobus w rozpiętych butach, kurtce założonej na jedną rękę i z kanapką w ręku. taak... jeszcze tego nie przełknęłam. :D jest tak dobrze... :)
jest najlepiej. bo jest dobrze tak jak teraz jest. ta chwila, w której klepię na klawiaturze te nieznaczące nic zdania. właśnia ta jest piękna i jestem z niej dumna. bo czuję, że wszystko jest na miejscu.
like a rushing wind
Jesus breathe within
like a mighty storm
stir within my soul
I surrender
Lord have Your way in me.