Stwierdzam, że zrobiłam się tak cholernie aspołeczna, że mam problem z normalnym chodzeniem po mieście. Potrzebuje porządnego kopa w dupe, bo autentycznie zaczyna mi odbijać i własna psychika nie pozwala mi na normalne myślenie. Jakby mój własny umysł był plątaniną problemów psychicznych. Wraca mi tryb autoagresji i to wymyka się z pod mojej kontroli. Śpie zbyt wiele i zbyt mnie to męczy. Czekam do 1 kwietnia. Wtedy dowiem się czy mam szanse na nauczanie indywidualne.
Naprawdę nie mam ochoty wychodzić do ludzi. I znowu spada mi samoocena.
Wezmę się w garść. Niedługo. Zaczne ćwiczyć, więcej czytać i może się uczyć. Wróce do pianina.
I znowu robie z siebie ofiare. Dobra dość. Do cholery ile czasu można się bawić w emosa i użalać się nad swoim pseudo nędznym życiem? Co z tego, że nie będzie mnie stać na studia, na wyprowadzkę? Dam sobie rade. Nie mam wyboru. A więc od poranka zaczynam nad sobą i swoją psychiką pracować. Nawet jeśli zamknę na wszystkich oprócz tyciego kręgu ludzi, to obiecuję, że wreszcie się ogarne.
Nie wiem, czy coś jeszcze tu napisze. To mnie dołuje.
A więc tymczasowe do widzenia. Może wróce. A i tak w rzeczywistości moja panda Was kocha.
A ja jestem wariatką. Dobranoc.