"Osoba dotknięta psychicznie, duchowo czy moralnie zwykle stara się ukryć swoje własne zranienie zakładając maskę"
Kiedyś, całkiem niedawno w sumie miałam taki dziwny zwyczaj dostosowywania fryzury do nastroju. I tym sposobem kiedy miałam kucyki to byłam szalenei szczęśliwa. Kiedy spinałam je grzecznie, z klamerką to byłam w miarę poważna. Natomiast kiedy rozpuszczałam włosy oznaczało to, że byłam bardzo zła. I nie powstało to dlatego, że nie lubiłam rozpuszczać włosów, tylko nieprzychylnie spoglądała na to ma rodzicielka i jedynie w stanie złości potrafiłam się jej sprzeciwić.
Ceniłam moje włosy. Jednocześnie nienawidząc ich.
One były przyczyną wielu moich łez. One wzbudzały śmiech ludzi w szkole, na ulicy... One sprawiały, że moja opinia była negatywna.
Ale dzięki nim mogłam schować się przed spojrzeniami ludzi. Dzieki nim nikt nie widział moich łez.
Dziś jakoś tak gryzę.
Poprostu.
I właśnie dziś brakuje mi tego zarzucenia długich czerwono-rdzawych pasm na twarz.
Albo lepiej: tabliczkę z napisem "Uwaga, zły człowiek" poproszę.
Nie narzekam, nie smęcę. Poprostu chciałabym się dziś schronić.
Potrzeba przytulenia. Nawet rudzielce życiowe ją mają.
***
To zdjęcie to aż strach pokazać. Jedno z moich najgorszych! Zrobione przez Nati i u Nati. Po wigilii klasowej 2006. To zdjęcie powinno pozbawić wątpliwości wszystkich którzy:
a) sadzą, że nigdy nie miałam długich włosów
b)sądzą, że nie mam rudych włosów
c)sadzą, że nie mam zbyt gestych włosów
*
Jak zwykle mi pojechali.