Maj coraz bliżej. I nie chodzi mi o kwitnące kasztany tylko o to co w maju jest złe, okrutne i nikt tego nie lubi. Wiadomo. A bilans ostatnich dni/tygodni wygląda tak: nałogi jakie były takie są, życie jak to życie toczy się dalej, geografia jak stała tak stoi, matematyka również bez zmian, język polski ruszył aczkolwiek niewiele. Nie ma się z czego cieszyć. Zupełnie. A jednak mimo wszystko daję radę :) Niby nic szczególnego się nie dzieję ale i tak jedyne słowa które codziennie mi się cisną na usta to słowa Kazika. "Co za syf, co za katastrofa", albo "co za upadek, co za gnój". Za to rano gdy otwieram oczy mówię tylko dwa słowa. Zaczynają się na J i P a kończą na A i E. Ja tutaj cały czas marudzę, jak w sumie nie ma na co narzekać, ale w naturze ludzkiej wpisana jest chęć posiadania tego czego się nie ma. A w mojej naturze dodatkowo: wiecznie niezadowolenie. Mam 18 lat. Gadam jak emerytka po przejściach. Narzekam na wszystko co się da. Nałogowo. Ale uświadomiłam sobie swoje uzależnienie, a to już jest jakiś postęp. Jakiś krok ku zmianie :) Poza tym jestem młoda. To dopiero początek. W moim mniemaniu po 18 latach życia jest źle, a przecież teraz już będzie tylko gorzej. Coraz ciężej. Ale wszystko jest dla ludzi :)