kurde, jestem beznadziejna..
po tym, jak zobaczyłam moje 52,6kg byłam bardzo szczęśliwa... czułam się świetnie, lekko, pozytywnie i wiedziałam, że zapracowałam na mój sukces. waga to tylko cyferki, moje ciało było inne, niż wcześniej, czyli cel został osiągnięty.
poniedziałkowy wieczór był przygnębiający... zjadłam 5 batoników, miałam do przeczytania "Dziady", a w dodatku naukę na sprawdzian z historii. potrzebowałam energii i bardzo żałuję, że wybrałam na nią właśnie słodycze. no nieważne, zawaliłam, podniosłam się z porażki, poniedziałek minął i miało być dobrze.
i we wtorek było dobrze. posiłki spoko, rowerek z mamą, potem jogging, nauki nie za wiele, także cały czas uśmiech na twarzy i wiele motywacji. co prawda zjadłam ogromną porcję obiadu (jak zwykle -.-) i 2 toffifee, ale mimo wszystko czułam się cudownie.
wczoraj... wczoraj było w porządku. do 18. pojechałam na urodziny do wuja. zjadłam 2 kawałki torta i inne ciasta. stwierdziłam, że okazyjnie mogę, nigdy nie chciałam sobie niczego zabraniać, bo nie o to mi chodzi... poszłam grać z kuzynem w siatkówkę. super aktywność, świetnie spędzony czas. niestety, o 20 pojawiły się kiełbasy z pieca. nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam... pochłonęłam 2, jak głupia, do tego pomidory i ogórki. ogromne wyrzuty sumienia.... czułam się tragicznie... miałam wrażenie, że ta kiełbasa cały czas jest w moim gardle. poszłam biegać, chciałam pozbyć się tego tłuszczu i złych emocji. szkoda tylko, że każdy krok sprawiał mi ból. mam odciski na stopach od adidasów... odciski, rzecz ludzka, w dodatku często mi się przytrafiająca... ale w tym przypadku pod powłoką skóry zbiera się krew. muszę je przecinać, żeby nie mieć czerwonych bulw... sprawia mi to ogromny ból. miałam przestać po 30min... zamiast uśmiechu na twarzy w moich oczach gromadziły się łzy. nie chciałam tego wszystkiego kontynuować.. nie widziałam sensu, by dalej walczyć. i tak zawalam na każdym kroku, i tak jem niezdrowe rzeczy, i tak opierdalam się, zamiast ciężko harować. wspieram Was, mówię, że jesteście cudowne (bo jesteście), że walka to coś przyjemnego, że efekty motywują jak nic innego, a przeczę samej sobie. zwątpiłam w siebie, nawet teraz nie wiem, czy dam radę. nienawidzę tego jaka jestem. nie znoszę mojego tłustego ciała, brzydkiej sylwetki, okropnej twarzy. nie mogę znieść słabości i wrażliwości, które we mnie kipią. mam siebie dosyć. nie mam ochoty na kontynuowanie moich starań, ale z drugiej strony chcę coś wreszcie zmienić, ruszyć się z miejsca i iść naprzód.. przede wszystkim chcę uniknąć użalania się nad sobą, bo ja jestem wszystkiemu winna... jak zawsze
tamten tydzień był cudowny. co prawda poległam 2 razy, ale miałam w sobie dużo więcej chęci i motywacji. nie miałam okresu, mogłam chodzić na basen, czułam się świetnie! chciałabym, żeby to powróciło...
Dieta:
7:00 - placuszki z rabarbarem, truskawkami, otrębami, płatkami i suszonymi śliwkami
10:30 - jabłko
13:00 - kanapka z twarożkiem i warzywami
16:00 - trochę ziemniaków z gulaszem, kawałek klopsa, dużo sałatki warzywnej
18:00 - placuszki z rabarbarem, truskawkami, otrębami, płatkami i suszonymi śliwkami maźnięte jogurtem naturalnym
21:00 - kawałek marchewki, garść truskawek, orzechów i suszonych śliwek
Aktywność:
1h fitness
40min jazdy na rowerze