Przyszedł czas i na mnie.
Przez prawie 100 długich dni nie było mnie tu i chyba dobrze, bo całkiem by mnie to dobiło.
Studia zawładnęły moim tokiem myślenia.
Sierpień-był jeszcze odległy od października, więc było spokojnie,
we wrześniu- chciałam w końcu wyjechać do Lublina,
a w październiku MARZYŁAM, żeby wrócić do Siedlec.
Zaczęłam żyć- 'byle do piątku', zmienawidziłam niedzielę, a w piątki mimo wstawania na zajęcia o 5.50, wstawałam szybciej niż normalnie na 10.00
Pierwszy tydzień to jakaś masakra, a drugi-piekło, chyba inaczej nie potrafię tego opisać
Gdyby nie telefony i poczucie wsparcia, wróciłabym, zakończyła tam wszystko zanim się zaczęło i żyła sobie TU spokojnie.
W każdy weekend wracam i w każdym tygodniu kombinuje, żeby mój weekend był jak najdłuższy.
Ostatnią rzeczą o jaką bym się podejrzewała jeszcze dwa miesiące temu- to, to, że będę tęsknić za domem.
Marzyłam, żeby zrobić jakiś krok, pójść, gdzieś dalej, a gdy to nadeszło zaczełam zazdrościć tym, którzy zostali.
I nadal zazdroszczę, i wiem, że będę zazdrościć.
Uciekam z Lublina za każdym razem z uśmiechem na twarzy, dopiero wtedy czuję że żyje.
Listopad nie oszczędził mi jednak cięzkich chwil, wiem, że cząstka mnie wygasła...