Mam w głowie: kursor piszczącej białej myszy.
Hałas we mnie i poza mną krzyczy.
Zatapiam się w milczeniu, bezbłogiej ciszy.
Coś mnie odwraca, obraca się, syczy.
Płaskie naczynia jakby z kremowej gliny.
Rujnują się, zatrzymują wodę bez przyczyny.
Myśli pęcznieją, puchną, gniją jak ruiny.
Oplatane lękiem niby drut z platyny.
Czarne dziury w ciele tworzą rozwaliny.
Błyszczą łyżki w gardle bez śladu patyny.
Języki z policzków zwiększają pragnienie.
Gałka oczna w ustach sprawia zatracenie.
Rozwalę wyblakłe drewno dla uspokojenia.
Poharatane ręce są kosztem upojenia.
Od destrukcyjnych działań nie zaznam ukojenia.
Nawet sosnowa trumna nie dała uwolnienia.
Zamienie diamenty w zwykłe szare kamienie.
Metafizyczność jest dzisiaj w cenie.
Wyrażę siebie, poczuję w płucach słone drżenie.
Na wyprzedaży dziś nienasycenie.
Boję się wszystkiego.
Boję się niczego.
Boję się bania się.
Boję się.