Za oknem gęstniała noc, po skąpanym w świetle latarni skrawku ulicy przechadzał się kot, księżyc krył się za chmurami.
Mała wskazówka ściennego zegara spoczywała przy cyfrze 3, natomiast duża właśnie osiągnęła liczbę 12, ale wybicia pełnej godziny nie ogłosiło kukanie kukułki, a niesamowicie głośny i przeciągły odgłos burczenia w brzuchu.
Bohater przebudził się. Uniósł głowę znad atlasu i wyprostował się na krześle. Niegdyś z wypiekami na twarzy słuchał opowiadań starszych kolegów, którzy opowiadali jak fajnie jest na studiach, teraz z rozrzewnieniem starał sobie przypomnieć swój sen, w którym podrzyna gardła tym strasznym kłamcom.
Był godny i zdawał sobie sprawę, że nie ma w lodówce absolutnie nic, co mogłoby zaspokoić jego głód.
-A może Bochenek?- Zapytała zjadliwie schizofreniczna podświadomość.
-Ssssspierrrrdalaj.- syknął w przestrzeń Bohater.