"Trzy baletnice", sucha igła, grafika warsztatowa :3.
_________
Wstawiając tę pracę, pragnę Wam przekazać, iż znów nie mam zdjęć i chcę sesji.
A tak co do dzisiaj...
Budząc się rano (6:00) powiedziałam sobie w myślach - to będzie dobry dzień!
Z tą myślą wstałam z łożka i wyjebałam się o glany. Miły początek...
No cóż. Poszłam się umyć. I co widzę? W prysznicach nie ma wody! Mrr... słodko.
Myślę sobie... nie. Nie poddam się.
Umyłam się pod lodowatą kranówą, ale nie narzekałam.
Potem, chcąc popodziwiać widok "wschodzącego słońca", które miało dziś rano zawitać nad naszymi głowani, spojrzałam w okno. Szlag mnie trafił. Nie padało... LAŁO. No... świetnie... "A chciałam dziś ubrać skórę..."
Nic to. Wkładam mhrhrhoczny, długi do ziemi płaszcz szatana i idę tak sobie, nie posiadając parasola.
Oczywiście gdy tylko wsiadłam do autobusu, uświadomiłam sobie, że zapomniałam słuchawek, więc jechałam do szkoły wsłuchana w charczenie starych bab, przeklinanie dresów z transportówki i "rozmowy" plastików z fryzjerskiej.
Droga do szkoły upstrzona była psimi kupami w różnorakich odcieniach brązu, zieleni (?), żółxci oraz ich połączenia. Smacznego.
4 godziny reklamy. I co słyszę? "Nie, no, nie mogę tej pracy przyjąć. A pokaż tą? Nieee, no gdzie tsam, tej też nie, zachwiane proporcje... Nie, ta jest zbyt prosta i banalna... No cóż, ta z kolei zbyt monotonna. Przykro mi, ale może uda Ci się zrobić coś na lekcji... Kombinuj".
* Oluh się gotuje. Para leci jej z ust, nosa i uszu. Jest jej niefajnie, ale przypomina sobie, swoją małą prywatną poranną obietnicę.* "przecież ten dzień miał być miły i fajny.
Technologia informacyjna. Pan stwierdził, że straciłam chęci. Tyle tylko powiem. -.-
Grafika... No tu koszmar... Spóźniłam się, bo zapomniałam, że powiesiłam płaszcz w szatni (?). oczywiście, w ramach późnienia, zosto mi odebrane prawo do przerwy między lekcjami. CZTERY BITE GODZINY siedziałam w maleńskiej salce, otoczona odorem rozpuszczalnika, nitro i farb olejnych, którymi zresztą później upackałam sobie nową spódnicę.Ekhm..
Zosia wyrwała się na przerwę a ja jadłam pierwszy posiłek tego dnia (godzina 15:00). Usłyszałam tylko wypowiedź pani N.
"No, dziewczęta, możecie już się pomału zwijać do domu. Zostawcie te farby, Ola posprząta, skoro się spóźniła". Mrr... kocham plastyka.
Potem jeszcze uciekł mi autobus, więc poszłam sobie do Klifu na pieszo. Pani w pseudo-plastycznym nie miała antyram, więc poczekałam sobie spokojnie na leniwego pana, który w fotograficznym przez 10 minut szukał jej dla mnie. No cóż, przynajmniej znalazł...
Pojechałam do internatu, gdzie jednak okazało się, że nie zdążyłam na obiad, ale i tak by mi nie dali, bo nie zapisałam się rano.
Stwierdzam zatem, podsumowując dzisiejsze kilka godzin pierwszego po feriach, roboczego dnia:
TO BYŁ FAJNY DZIEŃ. Nie pytajcie.