Nadeszła taka namiastka wakacji, wakacji w mieście. Słońce takie sobie ale udało nam się kilka pogodnych dni wykorzystać m.in. na ponowne odwiedziny w poznańskim zoo. Żyrafa praktycznie jadła nam z ręki, a wielbłądy domagały się zbicia z nimi piątki. Nie było jednak lemurów, makaków i pancernika, nad czym ubolewam do dziś. Po sprawdzeniu stanu zwierząt udaliśmy się w spacer powrotny wzdłuż Malty. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem, że jest tam pełnoprawne kąpielisko z ratownikami, bojami i miejscem do leżenia. Co prawda woda pozostawia wiele do życzenia, no ale zawsze to w takiej miejskiej dżungli fajny, wakacyjny akcent.
Dwa warte polecenia filmy. Pierwszy z nich to animowany RIO, czyli brazylijska opowieść o inteligentnej papudze poszukującej sensu życia i miłości. W sumie to nawet zabawne i strasznie kolorowe. Ja ogólnie lubię takie latynoskie klimaty, także oglądałem z zapartym tchem. Druga rzecz już bardziej poważna. Bitwa o Los Angeles, czyli nieco przesycona patosem opowieść o pewnym oddziale Marines, który w "mieście aniołów" walczy z nieznanym wrogiem z kosmosu. Mimo, że od poczatku do końca wiadomo jak może się skończyć taka produkcja, to jednak jej realizacja zasługuje na uznanie. Naprawdę dużo dynamiki, dobrych efektów specjalnych, dobrej muzyki i niesamowitych ujęć. Film zrobił na mnie takie wrażenie, że żałuję iż nie oglądałem go w kinie.
Rozrywek w Poznaniu trochę jest. Tym razem z ośmioosobową ekipą udaliśmy się na długo organizowany paintball. Pogoda i termin dopisały średnio wobec czego wzięliśmy udział w ok. 20 osób w dwugodzinnej rozgrywce na gumowe kulki w jednej z sal poznańskiego fortu. Najpierw kula w tyłek, a potem siekanina po której mam okrutne siniaki do dzisiaj. Mimo lekkiego bólu warto było się wyżyć, chociaż następnym razem wolałbym przeżyć coś bardziej zorganizowanego i mniej chaotycznego niż zwykłe naparzanie przed siebie. Jednak adrenaliny sporo, tchu brakowało, za to emocji na pewno nie. Polecam.
Jeśli już jesteśmy przy okołosportowych zagadnieniach to muszę wspomnieć o moim ukochanym Tour De France, który zaczął się w ostatni weekend. Przez ostatnie lata nie dane mi było odbierać w Poznaniu Eurosportu. Tym razem jednak mogę kozaczyć i śledzę etap po etapie tej francuskiej przejażdżki. Zapewne wygra niezmordowany Contador, ale tu chodzi o coś więcej niż zwycięstwo. A poza tym najwspanialszy duet komentatorski w Polsce - Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski. Można ich słuchać i słuchać!
Czas jednak przejść do meritum, czyli wielkiego dnia Państwa Giecewicz! Przedtem jednak mrożąca krew w żyłach spowiedź, oczywiście w Białym Kościółku, a tuż przed samą ceremonią urwane koło na jednym z gorzowskich rond. Ten ślub widocznie był obciążony jakimś fatum. Jakoś jednak wszystko doszło do skutku, chociaż Giecy śniły się jakieś wizje ucieczki sprzed ołtarza. Jako świadek jednak zadbałem o to, żeby Pan Młody wypowiedział słowa przysięgi i zaobrączkował się na całe życie ze swoją kobietą. Ślub ładny, wiadomo. Wesele za to był za grube :D Duża rola w tym sporej ekipy znajomych, którzy zjawili się w Lubczynie. Muszę jednak przyznać, że emocje które mną targały przez cały dzień sprawiły, że nie dałem rady wywijać na parkiecie przez całe 10 godzin. Co nie zmienia faktu, że byliśmy tam obecni przez wiele godzin. Oczepiny przekozackie, tylko, że nic nie wygrałem... A przecież pokonałem Adika. Ogólnie po 24 działy się różne rzeczy, głównie jednak mega pozytywne. Gruby bauns, para młoda szalała, wszyscy byli zadowoleni więc po półgodzinnej podróży powrotnej autobusem mogliśmy o 5 nad ranem powiedzieć, że warto było. Poprawiny już mniej szumne, ale i tak trochę tańców było, do czarnych hitów i 3ody Kru :P Do tego sesja w zbożu i kozacka wyprawka od Pary Młodej na drogę do Poznania. Sto lat niech żyją w szczęściu i miłości!
A jutro o 6:22 kolejna eskapada nad morze, znów do Międzyzdrojów, tym razem żeby odwiedzić Giecewiczów w ich podróży poslubnej :D Sami zapraszali, żeby nie było! Obyśmy liznęli trochę słońca, bo już nie mogę patrzeć na te swoje blade łydki... A w sierpniu Hip Hop Kemp!!! 41 dni jeszcze.
Tyle :*