Day #3
Sobota to zawsze dzień wykończenia. Rano kawka i kozackie drożdżówki/donuty. Potem jakieś zakupy na ostatni dzień i na przeżycie. Wszyscy kupili sobie pamiątkowe koszulki z logo Hip Hop Kempu, które będą nam przypominały o tym 4-dniowym święcie. Energii jednak musiało nam starczyć na koncert 3ody Kru. Była trzoda okrutna, chociaż cała ekipa mocno spalona. Widzieliśmy ich już po raz trzeci i jednak to już nie to samo. Ale nadal koncerty śląskiej ekipy z Grubsonem na czele to pewna marka i nie można tego przegapić. Klimat był świetny, zabawa też, no i pierwszy raz z Mają staliśmy pod samymi barierkami przy scenie :) Tradycyjnie Frisco, Bozkov i grill. Mniej tradycyjnie było później, gdyż Maja i Monika wpadły na pomysł rzucenia się z 5-metrowej wieży na wieeelką poduchę. Oczywiście skok poprzedziły okrutne kolejki, przez co tylko fragmentarycznie zobaczyłem polski hymn HHK w wykonaniu młodych raperów, a Pariasów ominęliśmy w całości. W sumie nie było czego żałować, bo dziewczyny stanęły na wysokości zadania i skoczyły z tej wieży. Potem wieża pojechała jeszcze wyżej i skoczyły drugi raz! Normalnie byłem dumny i za rok może też spróbuję ;) W każdym razie nastroje były już bardzo wesołe. W takim klimacie uderzyliśmy na koncert Random Axe. Usłyszałem "Random Call" i mogłem znikać, bo temperatura po 22 zdecydowanie nie nadawała się na krótkie spodenki i krótki rękaw. Szkoda, bo Milk zagrał jeszcze swoją zwrotkę z Deadley Medley, czego nie przewidziałem i do teraz żałuję. No ale zdrowie ważniejsze. Szykowaliśmy się zresztą na finał dnia i całego festiwalu. Występ Redmana i Method Mana miał rozgrzać wszystkich. I rzeczywiście tak było! Zagrali cały przekrój swoich klasyków, zahaczając oczywiście o repertuar z Blackout i Blackout 2. No ale awarie zdarzają się nie tylko w Amsterdamie. Również na Kempie podczas występu elektrycznego duetu nagle wszystko siadło. Nie grała muzyka, nie działały mikrofony, a Meth i Red szukali ukojenia w hałasie robionym przez tłum fanów. W pewnym momencie w ruch poszły elementy scenografii i kartonowe/styropianowe litery wylądowały wśród publiczności. Wtedy sprzęt ozdrowiał i panowie dokończyli swoje show niszcząc cały system Rockwilderem! Widać było niesamowity profesjonalizm, energię i zabawę. Zdecydowanie fantastyczny finał 10 edycji Kempa i raczej najlepszy koncert jaki widziałem. Ciężko było się żegnać z Hradec po czymś takim. Niestety koło 3 trzeba było się zbierać spać, bo czekała nas długa i ciężka droga następnego dnia.
Day #X
Smutny dzień powrotu, chociaż wszyscy byliśmy już tak rozbici, że jeszcze jednej doby byśmy chyba tam nie przeżyli. Mimo wszystko było żal jak co roku zwijać śpiwory, namioty i pakować torby w drogę powrotną. Tym razem nie musieliśmy się spieszyć na pociąg, ani autobus. Zdecydowanie samochód to najlepsza opcja na Kempa! Korków o dziwo nie było. Jeszcze zakupy w czeskim Nachodzie, dzięki którym będzie można poświętować trochę moje urodziny, no i Poznań. Zmęczeni, ale spełnieni. Z opaskami na rękach przetrwamy kolejny rok, a przynajmniej jesień i zimę. Hip Hop Kemp 2012, widzimy się!
Tyle :*