To się zdarzyło pewnego, koszmarnego dnia.
Wróciłam sobie do domu. Spokojna rozmowa z przyjacielem na skype, po czym spojrzałam w niebo. Piękny zachód słońca mnie oczarował i od razu sięgnęłam po aparat by zrobić zdjęcie. Pstryk, pstryk. Chwila upamiętniona na obrazie. Szczęśliwa schowałam moje dziecko spowrotem na miejsce.
Następnego dnia było wszystko normalnie - aparatu nie brałam do ręki z powodu braku czasu; spotkania z przyjaciółmi, inne zajęcia.
Ostatni dzień roboczy - piątek. Wracam zespotkania z przyjacielem i zaglądam do szafy. Mojego dziecka tam nie zastałam. Pomyślałam więc, że pewnie gdzieś indziej schowałam moje cudeńko. Poszłam do parku aby nadal rozkoszować się słodkimi wakacjami.
Wracam z parku i zaglądam do szuflady z ładowarkami, kablami aby naładować telefon. I czegoś mi tutaj brakuje.. coś jest nie tak. Nie ma ładowarki od mojego cudu. Ani kabla USB. Zdziwiona przeszukałam cały pokój, mieszkanie. I nadal nie ma mojego dziecka. Ktoś mi je zabrał. Ktoś ukardł. Ktoś wziął sobie je pod opiekę a mnie zostawił bez niczego!
Ktoś zabrał mi moje dziecko.
Mojego najlepszego przyjaciela.
Żegnaj, piękna Sony Alpho..