Przyszła jesień. Do moich wyimaginowanych, jedynych w gruncie rzeczy przyjaciół, jakimi są Łzy, Samotność i Apatia doszła Bezsenność. Robi się z tego całkiem niezła gromadka.
Z każdym dniem moja dusza gnije, rozpada się. Serce połatane tyle razy zaczyna mieć dosyć. W końcu ile może być blizn i zadrapań na jednym, małym serduszku?
Jak to jest, że jest tylko gorzej?
Czy to nie miało być tak, że czas leczy rany?
Chciałabym.
Zostałam sama z milionem pytań, na które już nikt mi nigdy nie odpowie. Tak ogromnie dużo rzeczy jest nie rozwiązane, pozostawione w próżni. Jak to jest, że tak bardzo mnie to zwaliło z nóg...
Nie zrozumiem, jak to jest możliwe, żeby zabrać ze sobą tak wiele i tak bardzo się tym nie przejmować. Pewnie, każdy nosi te cholerne maski. Ja przecież bez tego bym się rozsypała. Ubrudziła dywan. Ale jak można wyrządzić komuś taką krzywdę i tak szybko o tym zapomnieć. A może to ja jestem jakaś nadwrażliwa?
Mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, bić się, rozwalać, niszczyć. A wszysyko co robię to wstrzymuję powietrze i zaciskam zęby. Bo to ja jestem zniszczona. I nie jestem w stanie się pozbierać, czego bym nie zrobiła. Taśma klejąca przestała działać.
Pomocy...
Nie wiem, czy cokolwiek teraz ma sens. Nie wiem już co mam robić.
"To nie związek zmienia człowieka, to rozstanie."
NN
Chciałabym napisać coś mądrego, głębokiego, poruszającego. A wydobywa się ze mnie tylko zwierzęcę, rozpaczliwe wycie. Cudownie.