Świat dosłownie wywraca mi się do góry nogami. Koniec pracy w T. początek stażu, który swoją drogą nie bardzo zachwyca - nic się na nim nie dzieje, poza podstawami podstaw z htmla i niewielką częścią gita nie nauczyłam się niczego nowego przez cały miesiąc. Nastał też czas wyprowadzki. Za mniej niż 2 tygodnie zaczynam nowe życie w nowym kraju. Małż jest już na miejscu, a ja mam tylko kilka dni żeby spakować całe nasze życie, zwierzęta i wszystko co ważne. Muszę też przetrwać, po prostu. Nie dać się przygnieść ilości zmian, decyzji, trudnych sytuacji i własnej depresji. Chciałabym tyle rzeczy umieć, tyle ogarniać, być silniejsza. Niestety jedyną opcją jest pogodzenie się z tym co mam i pracowanie z tym opornym materiałem. Dużo myśli krąży mi po głowie, są jak kłębki wełny poplątane przez niesfornego kota. Psycholog pomaga z najgorszym, ale poza tym zostaje sama w mojej głowie, sama z myślami, emocjami, uczuciami i moim własnym, okropnym alterego, które tylko wszystko utrudnia. Chyba pierwszy raz w życiu czuję potrzebę rzeczywistego założenia pamiętnika i bycia w nim całkiem szczera, posiadania miejsca do zbierania moich pogubionych myśli i opcji wygadania się sama przed sobą ze wszystkich sekretów, problemów i ciężkich emocji. Nie wiem jak odnajdę się w życiu na północy, chciałabym umieć się tym ekscytować, ale oszałamia mnie strach przed tym, że nie poradzę sobie z językiem, z brakiem rodziny i znajomych, z zupełnie inną kulturą i koniecznością zaczynania wszystkiego od zera - zaczynając od uczenia się faktycznego języka, poprzez naukę konwenansów społecznych, na zbudowaniu rzeczywistego domu i życia tam. Nie wiem jak to będzie. Chyba nie pozostaje mi nic innego niż trzymanie kciuków za samą siebie.