Pisząc tę część zrobiłam sobie chwilę przerwy i poszłam zrobić kaszę manną. Smak dzieciństwa <3
LII. Chcę drania, co wart kochania!
Rylee nie śpi całą noc.
Kiedy zaniepokojona dzwonie do przyjaciółki dowiaduję się, że po prostu nie powinnam dać jej zasnąć w aucie. Teraz, kiedy się wyspała, nie ma opcji, by zasnęła przed świtem. Hura.. Z Roarke, który uparł się zostać, staramy się jakoś zabawić nieszczęsne stworzenie. W końcu niemal wszystkie zabawki walają się po moim pokoju, a kiedy mała pada ze zmęczenia, zasypia też Roarke. Nie mogąc się powstrzymać, robię zdjęcie małej śpiącej na jego brzuchu i wysyłam Trevowi z podpisem: W końcu padli... Uznając, że nie ma sensu iść spać o piątej, by wstać o siódmej, zaczynam po cichu sprzątać mieszkanie. Korzystając z chwili ciszy przeglądam lodówkę, robię listę zakupów, nastawiam pranie i kiedy dochodzi siódma nastawiam ekspres.
Wchodzę ponownie do sypialni. Roarke akurat kładzie powoli śpiące dziecko na moim łóżku. Słysząc mnie, odwraca się i uśmiecha. Kładę palec na usta i wychodzę. Po kilku minutach mężczyzna pojawia się. Widać, że zahaczył o łazienkę.
-Jak się spało na mojej twardej podłodze?- pytam cicho, śmiejąc się pod nosem.
-Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że ledwo kontaktowałem- przeciera zaspane oczy.
Podaję mu kubek z kawą i siadam przy stole.
-Dzięki, że zostałeś. Sama bym chyba zwariowała.
-Zauważyłem, że bardzo ostrożnie pochodzisz do kwestii noszenia małej i prawie nigdy nie używasz świadomie lewej ręki..
Raptownie wstaję.
-Co chciałbyś na śniadanie?
-Cokolwiek, pod warunkiem, że podczas śniadania usiądziesz ze mną i pogadamy.
Wzdycham ciężko.
-Musisz być tak uparty?
-Biorę przykład z najlepszych.
No chyba nie..
Od spowiedzi uwalnia mnie Ry. Zaczyna płakać.
-Weź sobie cokolwiek na śniadanie. Idę ją przebrać i takie tam- wychodzę szybko z kuchni.
Rylee leży na środku łózka, a poduszki ułożone wokół niej skutecznie uniemożliwiają jej jakikolwiek ruch.
-Co tam, kruszynko?- siadam obok niej.
Dziewczynka uśmiecha się przez łzy. Odsuwam poduszkę i kładę się przy niej, by poczuła się bezpieczniej. Powoli się uspokaja i zaczyna bawić się moimi czerwonymi kosmykami, które niezauważenie wysunęły się z koka.
-Dobra, moja panno. Czas się ubrać i przygotować na dziś. Mamy bardzo zabiegany dzień- siadam i zaczynam szukać ubrań w jej torbie, stojącej koło łóżka.
Po kwadransie mała ubrana w grube rajstopki, bodziaka, sweterek i urocze ogrodniczki jest już gotowa. Nie wiem, jak ja ubrać, a nie chcę żeby zmarzła. Wpinam ją w szelki i idziemy do kuchni.
-Cześć, mała- Roarke uśmiecha się do dziewczynki, ale ku memu zdziwieniu, po wczorajszej zażyłości nie został ślad. Nawet nie chce iść do niego na ręce, tylko z jękiem wykręca się w drugą stronę.
-Jest głodna- mówię do Roarke i zaczynam przygotowywać jej kaszkę. Co jak co, ale kasza manna u mnie w domu jest zawsze. Nigdy nie wiadomo, kiedy zapragnę odświeżyć smak dzieciństwa.
***
Do salonu jedziemy we trójkę. Ja tylko na chwilę. Nie mam z kim zostawić dziecka i jeszcze wczoraj dzwoniłam do Dove, by poprzekładała mi dzisiejszych klientów, ale muszę pogadać jeszcze z Lucą. Dobrze, że on zawsze w piątki jest.
-Kogo ja widzę- świergocze Dove.- Cóż to za mała piękność?
Mówiąc szczerze, Dove w swojej rozkloszowanej, pudroworóżowej spódnicy, białej, zwiewnej bluzce z rękawem ž oraz malinoworóżowej opasce ginącej w ciemnych, prostych włosach wygląda bardziej uroczo niż niemowlak obuty w grubą kurtkę i z czapką najeżdżającą na oczy.
-Dove, to właśnie moja mała chrześnica, Rylee.
-Ile ma?- świergoli dalej.
O. Mój. Boże.
-Prawie rok. Dove, Ry nie jest upośledzona, możesz mówić normalnie.
Roarke próbuje nieudolnie zamaskować wybuch śmiechu kaszlem. Daję mu kuksańca w ramię.
-Sorki, znajoma zawsze tak mówi do swojego dziecka.
-Em.. naprawdę?
-Tak.. ale w sumie jej dziecko jest odrobinę dziwne i rzadko się odzywa, więc..- wzrusza ramionami.
Rozbieram z wierzchnich ciuchów siebie i małą, a ona przyglada się wszystkiemu z ciekawością. Wpięcie jej w szelki, bym cały czas nosiła ją na piersi jest najlepszym pomysłem.
-Luca już jest?
-Dzwonił, że będzie później. Koło dziesiątej.
-Okay. Poczekamy. I tak nie ma klientów.
***
Całe przedpołudnie chodziłam z Ry po mieście. Starałam się, by mocno nie marzła. Kupiłam sukienkę, bez mierzenia, zrobiłam małe zakupy i przed południem byłyśmy na mieszkaniu.
Gdy Ry zjadła obiad, położyłam ją na drzemkę, choć w sumie kilka razy przysnęła na mieście. Jak widać, nie będzie amatorką zakupów.
O trzeciej popołudniu przebrane, odświeżone i wyspane dziecko pakuję do samochodu.
-Ry, jedziemy na przejażdżkę. Mam nadzieję, że obędzie się bez rewelacji.
-Ja też- słyszę znajomy głos.
Odwracam się i uśmiecham do Roarke.
-Co tu robisz?
-Wiedziałem, że macie tą wizytę, postanowiłem wam towarzyszyć. W razie, gdybyś potrzebowała wsparcia lub pomocy.
-Okay- wzdycham.- Pakuj się, bo się spóźnimy.