L. Dziś potrzebny mi ktoś nowy. Taki ktoś, jak Ty.
Następnego dnia budzę się przed świtem w kijowym humorze i z mdłościami. Kolejne godziny mijają niewyobażalnie powoli. Palę papierosa za papierosem, starając się opanować mdłości na tyle, by móc iść swobodnie do pracy. Zwykle papierosy pomagają. Jednak o ósmej, gdzie powinnam zbierać się do pracy, czuję się gorzej niż źle. Biorę jakieś leki na mdłości i zbieram się. Mój upór mnie kiedyś zgubi, ale nie mam zamiaru brać wolnego z byle powodu.
Dzień mi się dłuży. Po wypiciu mocnej, czarnej i gorzkiej kawy czuję się nieco lepiej. A może to te leki.. wszystko możliwe. Rezygnuję z lunchu z Panną Perfekcyjną i przerwę obiadową spędzam marznąc na dworze z papierosem w ręku. Chłodne powietrze pomaga mi ogarnąć myśli. Z Roarke poza krótką, poranną wymianą zdań, mijamy się po prostu. Nie jestem dziś najlepszym kompanem do rozmowy i nawet Dove to zauważa.
Po powrocie z pracy po prostu idę spać. Kiedy ponownie otwieram oczy, znów jest ranek.
***
Kolejne dni są takie same. Z ulgą przyjmuję pojawienie się weekendu, bo choć nie czuję się ani odrobinę lepiej, chociaż nie muszę za wszelką cenę próbować wyglądać lepiej niż się czuję i jakoś jeszcze do tego funkcjonować. Jednak wolne mija mi głównie na spaniu, więc zanim zdążę odpocząć, znów muszę iść do pracy.
O dziwo, początek kolejnego tygodnia przynosi lekką poprawę. W końcu udaje mi się zjeść coś niemal normalnego i nie katują mnie już mdłości.
Zbieram się do pracy niemal zadowolona. Jest okay.
-Margan- wita mnie uśmiech Dove i jej idealność, do której chyba już przywykłam.- Jak się czujesz?
-O wiele lepiej- uśmiecham się szeroko i biorę kawę z moim imieniem.- Uwielbiam cię za to.
-Cieszę się. Obiad?
-Obowiązkowo! Nie ominęłabym weekendowych plot- puszczam jej oczko i idę do siebie.
Ledwie odkładam swoje rzeczy, słyszę głos od drzwi:
-Kogo ja słyszę? Czyżby Margan wstała z żywych?
Odwracam się i uśmiecham do Roarke stojącego w drzwiach.
-Dwie doby snu zdziałały cuda.
-Naprawdę cały weekend spałaś?- kiwam głową.- A Dove zaczęła się martwić, że nas olałaś w sobotę.
-Nie.. ja chyba po prostu wszystkich olałam. Musiałam odespać kilka zarwanych nocy i tak wyszło.
-Rozumiem. Już lepiej?
-Tak, to zatrucie albo coś takiego.
Reszta dnia przebiega według utartego schematu. Kilku klientów, kilka tatuaży, w międzyczasie lunch. Kiedy wracam z plotek z Dove, dostrzegam nieodebrane połączenie od mamy.
Kiedy oddzwaniam, odbiera niemal od razu.
-Co tam, mamo?
-Witaj, Margan. Mam wiadomość- słyszę w jej głosie ledwie tłumioną ekscytację.
-No dawaj!
-Violet załatwiła mi miejsce i w sobotę będę miała kolejną wystawę!
-W tę najbliższą?- do ostatniego przygotowywała się niemal miesiąc, ale co ja tam wiem..
-Tak! Mogłabyś znów przyjść na wernisaż?
-Po sukcesie pierwszego nadal boisz się klapy?- jakoś w to nie wierzę.
-Po prostu chcę, byś była. Niektóre obrazy, które wystawię, malowałam będąc z tobą w ciąży. Ta wystawa będzie większa i chyba wiele ważniejsza.
-Skoro tak, na pewno się pojawię.
-Treva też powiadomię. To znaczy, powiem Michaelowi- moi rodzice przyjaźnią się z Michaelem, samotnie wychowującym Treva.
-Wiesz co, lepiej wyślij mu zaproszenie plus jeden.
-Och? Nie przyjdziecie razem, jak ostatnio?
-Trev i Kina w końcu się zeszli- śmieję się.
-O matko, myślałam, że już się nie zejdą. Ślepy zauważyłby, że na siebie lecą- komentuje mama z ironią.
-Jeśli chcesz, mogę pomóc ci w promocji.
-Connor się tym zajął. Mam nadzieję, że się uda! Jest tak mało czasu.
-Mamo, spokojnie. Damy radę. Gdzie tym razem?
-Tym razem Brooklyn.
-Hm.. okay. Niech ci będzie. Damy radę.
-Jesteśmy w kontakcie.
Rozłączam się i idę do Roarke. Kiedy wchodzę, mężczyzna coś zawzięcie szkicuje, a wokół niego walają się pogniecione papiery.
-Irlandyczku- mówię poważnym tonem.
Unosi głowę i błyska uśmiechem.
-Amerykanko.
-Mam dla ciebie propozycję.
Prostuje się i odkłada ołówek.
-Słucham.
-Moja mama jest artystą. w sobotę organizuje wernisaż. Pójdziesz ze mną?
-A twój nadworny towarzysz?- unosi brew.
-W końcu zauważył, że dziewczyna, w której się buja, także coś do niego czuje.
-W końcu?
-Em.. znają się jakieś pięć lat i co najmniej połowę tego czasu mają na siebie ochotę.
-Rozumiem. Wracając - z chęcią z tobą pójdę.
-Cieszę się- całuje go w policzek i znikam do siebie.