XLVIII. Zabierz mnie w mroczne, nieznane zaułki duszy Twej, gdzie nie bywał nikt przede mną.
W porze lunchu dzwonię do Treva. Przyjaciel, uspokojony, że wszystko okay, daje mi delikatnie więcej luzu.
-To twój chłopak?- pyta Dove, gdy odkładam telefon.
-Przyjaciel, bardzo bliski. Nic poza tym.
-Mogę go wziąć?- mruży figlarnie oczy.
-Obawiam się, że ma kogoś na oku, ale próbuj. Pamiętaj jedynie, że wydrapuję oczy za złamane serca. A co z Brianem?- unoszę brew.
Dziewczyna krzywi lekko z niesmakiem pełne usteczka.
-Okazał się kiepski w łóżku. Po jednym numerku wiedziałam, ze nic z tego nie będzie. Lubię ogień w łóżku, a on mi nawet żaru nie dawał.
Śmieję się cicho.
-Strasznie chciałabym powiedzieć, że mi przykro, ale wiem, że znajdziesz kogoś lepszego.
-Logiczne- uśmiecha się lekko.- Co z Roarke? Ewidentnie ciągnie was do siebie.
-Nie sądzę, by coś z tego wyszło- skubię sałatkę.
-Dlaczego?
-Mam za sobą ciężkie rozstanie i wciąż czuję coś do byłego. A miedzy mną i Roarke jest tylko chemia. Nie sądzę, by pasowała mu rola klina czy nagrody pocieszenia.
-To facet- prycha.- Uraziłabyś jego dumę.
Resztę obiadu gadamy o bzdetach. Kiedy wracamy do salonu okazuje się, że przybył Luca i oczekuje na mnie w swoim gabinecie. Wlokę się tam jak na skazanie, naciągając rękawy na nadgarstki po kłute wenflonem.
Pukam i kiedy słyszę zaproszenie, wchodzę nieśmiało do środka.
-Margan- uśmiecha się Luca.- Usiądź, proszę.
Siadam naprzeciw niego i nerwowo naciągam rękawy.
-Chciał szef mnie widzieć.
-Chciałem złożyć ci kondolencje. Roarke mówił, że ten mężczyzna był twoim przyjacielem.
-Pracowałam wcześniej u niego.
-Przykro mi, dziewczyno. Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Gdybyś czegoś potrzebowała, możesz zawsze do mnie przyjść. Jesteśmy tu rodziną.
Kiwam głową.
-Dziękuję, szefie. Będę pamiętać.
-To wszystko- uśmiecha się delikatnie.- Wiesz, gdzie mnie szukać, gdyby coś się działo.
Wstaję i wychodzę z gabinetu.
W moim gabinecie czeka Roarke. Wzdycham ciężko na jego widok, zaciskając pięści. Rzucam torbę na kozetkę i spoglądam na terminarz na ścianie.
-Zaraz przyjdzie klient- informuję Roarke zimnym głosem, ciągnąc rękawy.
-Nie rozumiem cię.
-Nie musisz.
-Margan, przestań bawić się tym cholernym swetrem i spójrz na mnie- warczy. Słyszę jego ciężkie kroki i po chwili łapie mnie za nadgarstek i odwraca w swoją stronę.
Czując nacisk na świeżą ranę i obolałe miejsce, jęczę cicho.
-Puść mnie- syczę, starając się wyszarpnąć.
Roarke marszczy brwi i jednym szarpnięciem podwija mi rękaw aż do łokcia. Krzywię się na widok siniaka wystającego ciemną smugą nad cienkim bandażem.
-Co to jest?
Zaciskam usta, starając się wymyślić jakąś bezpieczną wersję wczorajszej nocy.
-Margan..- zaczyna ostrożnie Roarke- czy ty ćpiesz?
Kiedy widzę w jego oczach totalną powagę, wybucham gromkim śmiechem. W pewnym momencie muszę usiąść. Łzy cieknął mi z oczu, a ciało trzęsie się od konwulsyjnego śmiechu.
-Skończyłaś?- pyta sucho mężczyzna, wyraźnie zirytowany moją reakcją.
W odpowiedzi odwijam delikatny bandaż i odsuwam gazę od ranki.
-Jesteś debilem- mówię ze śmiechem.- To rana po wenflonie. Jak widać, niedoświadczona pielęgniarka dała mi w gratisie pełną gamę siniaków.
-Po wenflonie?
-Tak, całą noc spędziłam w szpitalu. Zatrułam się czymś i wieczorem Trev zawiózł mnie na pogotowie.
-I ty przyszłaś dziś do pracy?
-Czuję się dobrze, uznałam, że to nie ma sensu, bym siedziała w domu. Logiczne.
-Ty jesteś nielogiczna. I nierozważna. Boże, Mar, głuptasie.. Luca bez problemu dałby ci wolne.
-Nie chcę nadużywać jego życzliwości. Trzymam się.
-Jasne- krzywi się.
W tym momencie Dove informuje, że mój klient już jest. Roarke rzuca mi spojrzenie pod tytułem: Wrócimy do tej rozmowy i wychodzi.
***
Wieczorem idę na umówione spotkanie do Kiny. Okropnie mi się nie chce ruszać z ciepłego mieszkania. Ubieram ciepłe leginsy i ogromny sweter w pół uda, do tego kozaki za kolano i płaszcz. I tak marznę, zanim pojawiam się w progu mieszkania przyjaciółki. Rylee rośnie jak na drożdżach. Z każdym dniem jest piękniejsza i coraz bardziej podobna do matki. Tym razem czeka mnie niespodzianka. U Kiny jest Trev, bardzo zadomowiony. Rylee widząc mnie w drzwiach, wyrywa się mężczyźnie i entuzjastycznie raczkuje w moim kierunku. Całuję ją we włoski i gładzę po jasnych puklach.
-Daj się cioci ogrzać- proszę małą. Trev bierze małą na ręce i jesteśmy na równej wysokości.
Kina podaje kolacje. Gadamy o wszystkim i niczym. Moi przyjaciele zachowują się dość dziwnie. Widzę bezwiedne dotknięcia i spojrzenia, jednak za chwilę, jakby przypominali sobie, że też tu jestem, oboje się prostują i odsuwają od siebie. Ry oczywiście kolację spędza na moich kolanach.
-Zawiodłaś małą. Uwielbia twoje włosy, a ty je tak barbarzyńsko potraktowałaś- przyjaciółka patrzy na mnie z urazą.- Jak mogłaś je obciąć?
-Chciałam zmian- ucinam.
-Widziałam zdjęcia u Treva. Pięknie wyglądałaś na wernisażu. Jak nie ty.
Uśmiecham się i podaję Ry groszek.
-Dzięki.
One more?