XLVII. Nic nie mam, więc nie tracę nic.
Następnego dnia biorę wolne. Bo w sumie, kurde, mogę, czyż nie? Niektóre sytuacje tłumaczą irracjonalne zachowania. Zamykam się sama w mieszkaniu i w towarzystwie ulubionego serialu online i ogromnej ilości alkoholu oraz słodyczy spędzam cały dzień.
Następnego dnia od bladego świtu wymiotuję.
Trev po południu wiezie mnie do szpitala, gdzie dostaję burę, kroplówkę oraz gdy już to nie pomaga, dawkę mocniejszych leków, po której mam noc pełną wrażeń. Wychodzę ze szpitala bladym świtem, na własne życzenie i jadę taksówką do domu.
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł?- Trev spogląda na mnie, gdy zbieram się do pracy.
-To jest głupi pomysł, ale Luca mnie wyleje, jeśli nie będę chodzić do pracy- zakładam ogromny, czarny wełniany sweter, który chowa moje drobne ciało oraz zapewni mi odpowiednią ilość ciepła i czarne jeansy z licznymi przetarciami.
-Cóż, nie każdy jest poinformowany.
-Nie zamierzam tego zmieniać- gromię go wzrokiem, spinając burzę loków w bezładny kok na czubku głowy.- Marc wiedział, bo wtedy przechodziłam najgorszy okres i prawie co tydzień miałam jakiś wyskok. A teraz się układa. Powoli- spoglądam w lustro i nakładam bardzo delikatny makijaż, który schowałby skutki nocy w szpitalu.
-Mam nadzieję, że tak zostanie. Zadzwoń podczas przerwy na lunch.
-Trev..- przewracam oczami i schylam się, by zasunąć zamek w czarnych botkach na kilkucentymetrowym słupku.
-Margan, obiecaj mi. Będę się martwił.
-I tak będziesz się martwił. Obiecuję.
-Wzięłaś w razie czego te leki, co dziś dostałaś?
-Mam je w torbie. Spokojnie- spoglądam na zegarek.- Muszę iść bo się spóźnię- całuję przyjaciela w policzek i wychodzę z mieszkania. Trev ma klucze, więc nie muszę go wyganiać.
Spóźniam się kilka minut, jednak na mój widok Dove uśmiecha się promiennie i wychodzi zza kontuaru. Dziś jej stylizacja przypomina mi nieco o Sophii. Biała mini z wysokim stanem i kilka odcieni ciemniejszy sweterek kończący się tuż nad spódnicą. Do tego cieliste szpilki i rozpuszczone piękne, gęste włosy.
-Witaj- uśmiecha się i całuje mnie w policzek.- Zamówiłam kawę. Chcesz?
Zdejmuję czarny płaszcz, komin i czapkę. Wierzchnie okrycie zostawiam w szafie obok wejścia.
-Jasne. O której mam pierwszego klienta?
-Za kwadrans- podaje mi styropianowy kubek i opiera się o blat.- Roarke o ciebie pytał. I Luca kazał ci przekazać, że chciałby zamienić z tobą kilka słów. Po południu powinien się pojawić.
-Coś przeskrobałam?- unoszę brew, próbując kawę. Jak zawsze idealna.
-Nie.. sądzę, że po prostu Roarke mu szepnął, jak się trzymasz i chce sprawdzić, czy wszystko okay. On się bardzo martwi o pracowników. To dobry szef.
-Wiem- uśmiecham się.- Dzięki za kawę. Lunch?- unoszę brew.
-Jasne. Już nie mogę się doczekać.
W moim gabinecie nic się nie zmieniło. Nadal pachnie środkami dezynfekującymi i ledwie wyczuwalną nutą cytrusów ze środka do podłóg. Kładę torbę za parawan i włączam dźwięk w telefonie. Gdy wracam do części z kozetką widzę Roarke opartego swobodnie o framugę drzwi. Jest ubrany w czarne spodnie i bordowy sweter o grubym splocie. Jego męskie, ostre rysy podkreśla kilkudniowy zarost. Spogląda na mnie badawczo i mam ochotę skulić się w sobie jeszcze bardziej.
-Jak się trzymasz?- pyta cicho.
Wzruszam ramionami i zaczynam przygotowywać narzędzia. Wszystko, byle nie spoglądac mu w oczy.
-Bywało gorzej. Staram się jakoś trzymać. A co u ciebie?
-Nie mogłem się wczoraj do ciebie dodzwonić.
Wiem.
-Spędziłam dzień z Trevem.
Mężczyzna marszczy zabawnie nos.
-On twierdzi coś innego. Dzwonił wczoraj koło południa, bo też nie mógł się do ciebie dodzwonić. Zadzwonił do salonu, żeby się upewnić, że nie poszłaś do pracy. Dlaczego kłamiesz?- unosi brew.
Zamieram na chwilę. Wzdycham ciężko i podnoszę na niego wzrok.
-Wolałbyś usłyszeć, że wyciszyłam telefon i cały dzień spędziłam z butelką wina i słodyczami? Czasami półprawda jest lepsza. Już jest wszystko okay.
-Nie jest okay- zaciska pięści.- Przecież widzę. Jesteś blada i strasznie chuda. Mam czasem wrażenie, że mocniejszy podmuch wiatru jest w stanie cię porwać.
-To dlatego noszę tyle warstw ciuchów- odszczekuję się.
-Musisz być tak bezsensownie uparta? Chcę ci tylko pomóc.
-Brat Marca, Liam, też chciał. Biedak się zakochał, a ja złamałam jego maleńkie serduszko. Chcesz tego samego?
-Przestań pieprzyć!- warczy.
-Nie widziałeś go?
-Widziałem i twoje reakcje też. Cokolwiek się stało, nie byłaś winna tego jako jedyna. Z niego też jest niezłe ziółko.
-Nie znasz go.
-Ale znam ciebie. Nie skrzywdziłabyś nikogo świadomie.
Uśmiecham się ponuro.
-Dla własnego dobra, radziłabym ci trzymać z daleka ode mnie. Tak profilaktycznie. Byś się nie musiał dowiedzieć na własnej skórze, czy rzeczywiście mnie znasz.
Roarke wzdycha i spogląda na mnie z wyrzutem. Wtedy pojawia się w drzwiach Dove.
-Margan, klient przyszedł.
Uśmiecham się.
-Świetnie, poproś go- odwracam się, ignorując obecność mężczyzny. Po chwili słyszę jego ciężkie kroki i staram się przekonać, że tak będzie lepiej.