Czuję że biegnę pod górę, że z każdym dniem jest coraz ciężej i zaczyna brakować nie tyle siły co motywacji. Kiedy już myślę, że jestem na dobrej drodze wiodącej prosto do szczęśliwego zakończenia kolejna cholerna dziura pojawia się niewiadomo skąd, i jak zawsze, skręcam sobię na niej kostkę. I dalej biec jest już ciężko... Choć biegnę dalej - bo poddać się nie mogę.
Nikt nigdy nie powiedział mi, że będzie łatwo, wręcz przeciwnie, od małego mówili mi jakie życie jest ciężkie, że wiele razy dostanę po dupie tak że odechce mi się wszystkiego. Wierzyłem,a teraz to po prostu wiem.
Myślałem, że układanie sobie życia będzie łatwiejsze, że nie skrzywdzę nikogo po drodze, że dążąc do własnego szczęścia nie wywołam odruchu wymiotnego wśród osób na którch mi zależy. I w ten sposób od piątkowego poranka kolejny raz nie wiem gdzie jestem i nie wiem co stanie się choćby za godzinę - dosłownie.