31. Always and forever.
Schowałam się za ścianą brudnego, starego budynku, usiadłam na ziemi i mocno zsunęłam kaptur bluzy na głowe. Płakałam. Ciągle płakałam i nie umiałam przestać. Łzy wylewały się nieproszone, a w głowie bez ustanku dudniły mi jego słowa. Nie wierzę.... po prostu nie wierzę, że to koniec. Tyle razem przeszliśmy. Zraniłam Olivera i ranię siebie, bo już nigdy więcej nie będzie moim bratem. Miałam wrażenie, że łzy, które wylewam z każdą kroplą pozbywają mnie siły. Czułam, że nie dam rady podnieść się z ziemi, wyjść po schodach na czwarte piętro i wrócić do domu. Mimo to, wstałam, wytarłam mokre policzki i oczy, a potem wolnym krokiem ruszyłam pod mój blok.
Kiedy skręciłam do klatki, poczułam coś ciężkiego, twardego i napierającego na mnie niebezpiecznie bardzo. Na skutek uderzenia odbiłam się do tyłu. Próbowałam zbronić się rękami przed upadkiem, ale na nic się to nie zdało, w efecie upadłam pupą i plecami na ostre kamyczki żwiru. Część boleśnie wbiła mi się w dłonie.
- Uważaj gdzie leziesz! - warknęłam poirytowana, patrząc w górę. Zachodzące słońce biło mi prosto w twarz i nie byłam w stanie dostrzec, kto mnie potrącił. Wiem tylko, że sylwetka wskazywała na mężczyznę i miał na sobie czarną, ogromną bluzę i kaptur na głowie, podobnie jak ja przedtem. Uniósł ręce, w jednej trzymał jakąś czarną kulkę, a z rękawa drugiej wyglądał zarys jakiegoś tatuażu. Krzyż? Może kotwica? Nie miałam dużo czasu, by się przyjrzeć, bo chwilę potem pomknął biegiem w stronę drugiej dzielnicy.
- Palant! - syczę pod nosem, wstając z ziemi i otrzepując szczypiące dłonie. Nic dziwnego, tu ciągle trafia się na takich. Zdziwioło mnie tylko, że nie wskoczył mi do gardła, bo stanęłam mu przypadkiem na drodze. Zapominając o sytuacji, poszłam do mieszkania.
Zdziwiło mnie jedno. Drzwi były otwarte. Ale potem mnie olśniło: no tak, przecież zgubiłam klucze. Weszłam do środka i zamknęłam je na wewnętrzny zamek.
- Tato? Jesteś? - zawołałam, licząc się z ciszą. Do tej pory z reguły zawsze, kiedy wracałam do domu to albo raczył się z kolejną butelką lub odsypiał koło kaloryfera swoją impreze. W tym przypadku także odpwowiedziała mi cisza. Ciekawa jestem tylko którą opcje wybrał. Picie czy tak jak twierdzi - zarobek? Podeszłam do szafki i wyciągnęłam miskę i płatki. Wsypałam trochę, a potem z lodówki wyciągnęłam mleko. Kiedy odwróciłam się, wszystko podeszło mi do gardła. Upuściłam odkręcony karton na podłogę, a sama zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. W szoku nie mogłam się ruszyć, a oczy miałam okropnie suche. Dopiero po paru sekundach zorientowałam się co tak naprawdę widzę.
Leżał tam. Przy kaloryferze, obok polówki, za drzwiami... Brązowy sweter, który kiedyś był jasno beżowy teraz w większej części był przesiąknięty szkarłatną krwią. Przerażona podeszłam bliżej i zauważyłam, nieco z lewego boku brzucha wciąż sączy się krew - mnóstwo krwi - tworząc na podłodze kałużę. Spojrzałam na jego twarz, miał otwarte oczy, jakby mgliste.
- Boże, tato. - wyłkałam i wyciągnęłam w jego kierunku drżącą dłoń. Dwoma palcami sprawdziłam puls. Nie wyczułam go. Nawet najmniejszego tętna. I dopiero wtedy zauważyłam na drzwiach kuchni napis, czerwony: Nie pospieszył się. Przeraziły mnie same słowa, ale jeszcze bardziej chyba myśl, że mógł zostać napisany krwią taty. Poderwałam się do pionu, automatycznie sie cofając. Znów zaczęłam krzyczeć. Ile tchu w nogach wybiegłam stamtąd. Łzy rozmazywały mi cały obraz, ale zdołałam w kilka minut dobiec do zagrzybionej budki telefonicznej przy sklepie. Drżące palce ledwo umożliwiały mi wciśnięcie jakichkolwiek guziczków. Z trudem połączyłam się z numerem alarmowym.