photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 19 LISTOPADA 2014

Woda była przeraźliwie zimna, czułam jak paraliżuje moje ruchy, ale musiałam zapomnieć o bólu. Auto tonęło z 4 pasażerami. Środek zapełniał się wodą. Cholera! Z tyłu jest dwójka dzieci! Szyby były zamknięte. Dopłynęłam do dna i na szczęście było one wyłożone kamieniami. Wzięłam jeden duży i zaczęłam uderzać w okno. Musiałam włożyć w to duzo wysiłku, a powietrza zaczęło mi brakować. Osoby siedzące w środku też były pod wodą. Szybciej! - poganiałam siebie. W końcu udało mi się rozpocząć pajęczynę. Kopnęłam z całych sił nogami w tamtą stronę. Szybko odpięłam chłopczyka i dziewczynkę, a potem od razu wypchnęłam je na powierzchnie. Kaszlały głośno.
- Słuchajcie mnie! Krzyczcie głośno pomocy, dobra? - dziewczynka skinęła. Na brzegu ich zostawiłam krzyczących. Słyszałam kopyta, więc jest dobrze. Znów się rzuciłam pod wodę słysząc swoje imię.
- Clara! - to Charles. To dobrze. Znów podpłynęłam do auta. Kobieta byla bliżej, ale okno do tyłu było rozbitę więc musiałam ją przeciągnąć do tyłu wcześniej mordując się z pasem. Obok mnie zjawił się Charles i pomógł mi ją wyciągnąć z pojazdu. Wypchałam ją do góry i wróciłam pod wodę. Charles był za duży i nie mógł dosięgnąć kierowcy. Pociągnęłam go za koszulę i pokazałam, że ja się tam wcisnę. Skinął. Szybko znalazłam się obok mężczyzny i odpięłam jego pas. Nogi mu się zaplątały o zaczep pod siedzeniem. Był przytomny. Jeszcze. Z całej siły odchyliłam zaczep i wypchnęłam go w stronę okna. Charles odpłynął z nim na powierzchnie. Popłynęłam za nimi, ale coś mnie zatrzymało. Cholera! Noga mi utknęła pomiędzy siedzeniem, a drzwiami. Próbowałam ją wyrwać, ale im więcej się siłowałam, tym szybciej traciłam powietrze. Płuca mnie paliły, a ja nie mogłam się ruszyć. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, a ja czułam jakby te tortury ciągnęły się przez wieczność. Może powinnam pozwolić sobie tutaj umrzeć? Nie dam rady przeżyć bez koni, a muszę z nich zrezygnowąć. Przestałam walczyć. Po prostu zostałam w samochodzie i zamknęłam oczy. Po chwili ktoś mną szarpnął. Podniosłam powieki. Charles. Pokręciłam głową przecząco, a on się zbliżył i zrobił coś dziwnego. Pocałował mnie. Ale przez nasz dotyk przekazał mi odrobinę powietrza. Wyjął moją nogę i wyciągnął nas na powierzchnie. Kaszlałam głośno i cała drżałam. Przywarlam do niego całym ciałem. - Ćśś.. już jesteś bezpieczna. - powtarzał szepcząc, a ja ciągle drżałam i dyszałam jęcząc. Wyszedł na brzeg prawie na czworakach, a gdy się położył równie zmęczony przyciągnął mnie do siebie. Było mi tak zimno. Tak przeraźliwie zimno. Drżałam cały czas, tak jak on. Zwinęliśmy się w kłębek grzejąc siebie nawzajem. Wyjrzałam znad jego potężnych ramion i zobaczyłam przytuloną do siebię rodzinę. Są bezpieczni. Odetchnęłam dalej charcząc, aż poczułam coś ciepłego na policzkach. To moje łzy. Charles przytulił mnie bardziej do siebie. - Nie płacz Clara. Uratowałaś ich. - kołysał mnie w ramionach.
- Ziiimno mi... - szczekałam zębami. Chciałam złączyć się z nim, tak, żeby być praktycznie w nim. Żebyśmy byli jednym.
- Wiem. - Podniósł nas do pozycji siedzącej i na chwilę odsunął się ode mnie. Cały czas miałam zamknięte oczy, a jak mnie do siebie zbliżył to poczułam jego ciepłą skórę. Ściągnął z siebie koszulkę, żeby mnie ogrzać. Siedziałam na jego nogach przemoknięta, ale przytulona jakbym świata poza nim nie widziała. Nie wiem jak długo byliśmy w takiej pozycji, ale po czasie usłyszałam karetkę i poczułam jak okrywają mnie kocem. Ciężko oderwałam się od Charlesa, a wtedy otwarłam oczy. Jemu też było zimno i on też był okryty. Jakiś koleś mnie zaprowadził do karetki i zaczął sprawdzać czy jestem poczytalna, czy nie mam wstrząsu mózgu itp. itd. Zauważyłam Bishofa jedzącego trawę nie daleko koryta. Mój dzielny malec. Ratownik kazał mi się rozebrać i siedzieć pod samym kocem. Patrzyłam na niego groźnie. Nie rozbiorę się cała. Nie ma opcji, ale niestety on ma rację. Ściągnęłam koszulkę, buty, skarpetki,spodnie i stanik, a na siebie narzuciłam bluzę. Nie ściągałam koca, bo w figach samych nie zostanę. Byłam tak przeraźliwie zmarznięta, że nie czułam palców. Zagwidałam cicho. Bishof podniósł głowę i podgalopował do mnie.
- Cześć. - wychrypiałam. Musiałam chrząknąć, żeby mój głos był chociaż trochę podobny do normalnego. Koń oratł pyskiem o mnie i podszedł tak, że wtuliłam się w jego ciepłą sierść. Po chwili usłyszałam jak ratownicy zaczynają się zbierać. Cała czwórka poszkodowanych wsiadła do auta, a Charles, który również był bez ubrania, bo stał boso i nie widziałam spodni, rozmawiał z jednym ratownikiem. Ten coś powiedział, a brat Mii uścisnął jego dłoń i ruszył w moją stronę. Czułam się skrępowana i zawstydzona. Na jego twarzy malował się grymas. - Czyli co? Wsiadamy razem na Bishofa, czy idziesz na nogach? W sumie jestem ciekawa czy nas udźwignie. - prychnął.
- Nie jestem gruby. - burknął. - I już na nim jechałem i wcale się nie zalamał. - roześmiałam się. Obróciłam sie przogem do grzbietu konia. Nie wsiąde na niego, bo bym musiała ściągnąć koc. Nie ma mowy. Zaczęłam się rozglądać. - Co robisz? - powiedział rozbawiony. Nogi mi się trzęsły.
- Chcę wsiąść na Bishofa jak dama. - zachichotał. .
- Podsadzić Cię? - spiorunowałam go w zrokiem, ale widząc jego uśmiech nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Znalazłam prosty patyk i punknęłam w koronkę Bishofa, a potem jedną wodzą skręciłam jego głowę w prawą stronę. Pięknie się położył, a ja wyszczerzona pokazałam na konia. Usiadłam wygodnie i poklepałam miejsce za sobą. Śmiejąc się usiadł za mną i chwycił mnie w pasie. Niby koc, ale czułam ciepło jego dłoni. Koń wstał, a my ruszyliśmy w stronę stajni. - Więc teraz mi wytłumacz co się stało w stajni. - powiedział spokojniej, a ja burknęłam przekleństwo pod nosem.
- Musiałam dzisiaj oddać dwa konie właścicielom, a jedna klacz była mi bardzo bliska. Pracowałam z nią od 1,5 roku i ona była praktycznie surowa, a teraz skakałyśmy prawie 140 cm parkoury.
- Współczuje. - objął mnie teraz całymi rękami w pasie. Wciągnęłam instynktownie brzuch jak poczułam ciepłe prądy rozpływające się pod moją skórą w miejscu w którym trzymał dłonie.
- No i jest jeszcze jedna sprawa. Nie mogę już Ci pomagać z Uthopią, tak jak z Mią, jest mi przykro z tego powodu... - powiedziałam nieobecnym głosem.
- Chcesz tego? - odwróciłam głowę, tak, żeby spojrzeć na niego.
- Nie. Kocham twoją siostrę i nigdy bym sama nie zrezygnowała z was. - oczywiście za dużo powiedziałam. Chrząknęłam i odwróciłam się znów. - Ale muszę odejść. - to szepnęłam.
- Przez Jackoba? - zmarszczyłam brwi.
- Hę?
- To ojciec Venessy. - zesztywniałam. Nie chciałam skarżyć, skoro oni się znają. Nic nie mówiłam. - To już jest załatwione. - teraz poczułam gniew. O co mu chodzi? Co załatwił?
- Więc mam się już wynieść? - w moim głosie słychać było złość i smutek jednocześnie. Ścisnął mnie mocniej.
- Nie ma mowy. Wiesz, od pieniędzy znajomości są ważniejsze. A ja na szczęście je mam. Zostajesz z znami, tak samo jak Black i reszta koni, a Venessa się wynosi. Powiedziałbym Ci wcześniej, ale mi uciekłaś. - końcówkę warknął. Nie możliwe. Nie odzywałam się. Dalej siedziałam nie ruszając się. - Clara. Zostajesz z nami, słyszysz?
- Pan Whelan, to poważny polityk. - powiedziałam cicho.
- Najwyraźniej ja jestem ważniejszy. - aż czułam jego uśmiech. Obróciłam się.
- Naprawdę nie muszę sprzedawać Bisha i Goldi? - mój głos był bardzo dziecięcy.
- Nie. Zostajesz z nami. - powtarzał to, aż w końcu zaczęłam w to wierzyć. Znów poczułam jak moje oczy zapełniają się łzami.

Informacje o myhorsestory


Inni zdjęcia: Coś na szybko pamietnikpotwora1440 akcentovaPlan Lotu bluebird11Zejście to pętli. ezekh114IMVU UPDATE *The Rasmus* vibes xavekittyx . nusia393... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24