Spadające gwiazdy odbiły się od morza i zawisły na falach. W promieniach, o poranku zaiskrzyły się blado. Zniewolone w białych bałwanach przesuwały się ku lądowi by rozbić się o nagie skały. Z rozpaczą próbowały wzbic się do nieba, do swego domu - na próżno. Poteżny władca trójzęba dla własnej zachcianki nie chciał ich wypuścić. I mimo tak wielu ich roszących złote łzy w mokrej toni, były samotne, rozdzielone, pozbawione ciepła swego kochanka - Nocy.
Widziałem ich ból. Słyszałem szloch i czułem się taki podobny do nich, porzucony na piaszczystych wspomnieniach strąconych.