Zapadnięty pokój, otulony siatką wspomnień i on pośrodku, półprzezroczysty z błyszczącymi oczami. Taki filigranowy i mały wydawał się w wielkim fotelu, włosy jego kędzierzawe i ciemne opadały na czoło, a biała twarz odbijała się w półmroku. Nie podniósł oczu, kiedy weszłam, wyciągając papierosa ochrypłym, lecz młodym głosem powiedział:
"Któregoś dnia zapomniałem swojego imienia. Nie pamiętam jaki to był dzień dokładnie, ale na pewno w czasie gdy dwa słońca świeciły nade mną. Tylko jakoś dziwnie co raz słabiej. A może tylko złudnie wydawało mi się, że słabiej (?) w każdym razie, jakoś wtedy uderzyło mnie własne jestestwo, a raczej jego nadmiar przeniknięty brakiem. I nadałem sobie nowe imię: Nikt. Takie uniwersalne. Poczułem się ulotnym duchem, okutym w kraty EGO. I wszystko kręciło się wokół EGO, a może nie tylko wokół tego, ale szukałem przyczyny blednięcia słońc.
Tak..., któregoś dnia zapomniałem liter swojego imienia i nie poczułem się przez to ułomny, raczej wolny, wyzwolony, ale mimo tej świadomości ogarniał mnie jakiś lęk i drętwota, która paraliżowała ciało, i odczułem chęć wyzwolenia się z całego przybytku ziemskiego. Walczyłem o prawa swej duszy, puszczałem ją na wiatr, a myśl była poza nią. Wszystko było osobne, prawdziwe, czyste i dziewicze. Zgasiłem jedno słońce, i wtedy ciemność nastała wiekuista i drugie słońce chcąc nie chcąc zbledło o połowę - stało się księżycem, emanującym własnym mglistym światłem. Wówczas różne głosy dochodziły do mnie, piekielne larwy wżerały się w mózg głosząc pochwały i przeklinając moje postępowanie. Łapałem się za głowę, na gwałt szukałem harmonii i całym sobą pragnąłem zatrzymać się na chwilę, w czasie stanąć, ochłonąć i ostygnąć! Jakiż byłem naiwny! Przecież czas to Czas, dla fizyków coś materialnego, jak mówią: "gdzie nie ma materii tam nie ma czasu", dla mnie ulotny niebyt, niepojęte bóstwo, które rządzi się własnymi prawami, i nie zgadzam się w tej kwestii z panami fizykami. I ciągnął mnie on za włosy, szarpał każdego dnia i nocy po nowych, niezapisanych stronach życia. Aż w końcu przestałem się opierać.
Nikim jestem i w tej nicości, jakimś pierwiastkiem istotnym. Niebytecznie potrzebnym. I wiesz - tu podniósł wzrok na mnie - dobrze, że jesteś." - spojrzał na mnie z tak ogromną czułością, a papieros dogasł w jego długich, zimnych palcach. Zrobiłam kilka kroków w tył. Usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o drewnianą szafę i przyglądałam się jego kościstym ramionom kiedy siedział przygarbiony, wtulony w pokój własnych wspomnień.