Dzień w dzień od miesiąca powtarzam ten sam schemat. Dzień w dzień loguję się. Dzień w dzień wybieram to samo zdjęcie. Dzień w dzień kończy się na pulsującym kursorze w pustym oknie edytora. Dzień w dzień zastanawiam się, co ze mną. Dzień w dzień. Wszystko co miało w moim życiu wartość zniknęło, tak po prostu, o! Są momenty, gdy poważnie zastanawiam się czy nadal jestem sobą. To strasznie dziwne czuć, że nie jest się w pełni tą osobą, którą było się rok temu. Nie czuję się zagubiona - czuję, że mnie nie ma. A co najdziwniejsze, zabrakło tylko jednego elementu w moim życiu - piłki.
Nie chcę się rozczulać, nie. Chcę w końcu dać upust temu, co we mnie siedzi od dawna. Nie ma piłki. Nie ma gry. Nie ma meczów. Nie ma Barcelony. Nie ma nic, a właściwie nie ma czegoś, dzięki czemu życie nabierało kolorów. Dopiero kiedy się coś traci, uświadamiamy sobie ile było to warte. Nie wiedziałam, że futbol może aż tyle znaczyć dla człowieka, że aż tyle się dla niego poświęci i jeszcze więcej straci.
To boli, strasznie. Boli chyba jeszcze bardziej niż skurcze w dawno nie używanych mięśniach, albo... złamana kość. Na sam widok zielonego boiska w gardle rośnie kulka i uciska aż do wypłynięcia łez na wierzch. Ten cały syf musi kiedyś wyjśc z człowieka. Okrągła przyjaciółka leży gdzieś zakopana na dnie szafy razem z parą moich Tiempo. Odprawiłam im cichy pogrzeb. Czasami tylko ONA nieswornie wyturla się zza drzwi, a ONE dadzą o sobie przypomnieć, wypychając sznurówki przez szczeliny kartonowego pudełka. Gdzieś po pokoju chowają się porozrzucane w nerwach ochraniacze, a getry (chyba ze strachu i żalu) zaginęły w czeluściach pralki. Nie ma prawie żadnego śladu, że lokatorka pokoju po lewej stronie korytarza miała doczynienia z piłką.
Na szczyt wchodzisz powoli, ale spadasz z ogromną prędkością. Upadek natomiast pozostawia wielkie szkody, bo czasem się po prostu nie podnosisz, mimo że chcesz. Szarpiesz się, próbujesz pobiec, starasz sie ruszyć z miejsca, ale czujesz się jak w koszmarze, w którym nigdy nie uciekniesz przed zmorą. Zdajesz sobie sprawę, że nie ogranicza Cię nic innego, jak tylko Ty sam... Tylko Twoje zdrowie. Można próbować i sprzeciwiać się wszystkiemu i wszystkim, ale prędzej czy później przestaniesz się szarpać, przestaniesz próbować biec, bo zrozumiesz, że "nie" znaczy tylko i wyłącznie "nie".
Rozgrywki oglądane z perspektywy trybun, albo okna szatni wcale nie zadowalają. Przychodzi moment kiedy trzeba zejść, a Twoje miejsce zajmują osoby, które po prostu są bo są, są, bo muszą, są choć wcale ich to nie obchodzi. To moja osobista porażka, z którą chyba w życiu się nie pogodzę. Minie trochę czasu i kiedyś dostosuję sie do sytuacji i znów zacznę regularnie, z uśmiechem siadać przez odbiornikiem, by przez 90 minut oglądać jak 22 mężczyzn poluję na piłkę. Potrzeba tylko czasu i cierpliwości... Czasu, którego mi wiecznie brakuję i cierpliwości, której nie mam.
Ważne, żeby nie zwariować. A nie zwariujesz, jeśli wokół masz osoby, którę pomogą wstać. Nie koniecznie po to, żeby biec, ale po prostu żeby postać z Tobą, powiedzieć, że jesteś wzorem i ucieleśnieniem siły psychicznej i determinacji, że wszystko się ułoży i, że... jesteś mistrzem. Podobno, "Kiedy doznajesz kontuzji, bardzo dojrzewasz jako człowiek".Będzie dobrze! Kiedyś na pewno. W końcu musi być dobrze. Tylko nie zmarnujcie szansy, bo czasem ktoś nie ma takiego szczęscia, jak Wy, którzy po prostu m o ż e c i e.
"To, czego chcesz, przychodzi do Ciebie zawsze inaczej -
wcześniej, później, w niedoborze, w nadmiarze."
Jakub Żulczyk