Sześdziesiąt cztery spotkania. Dwadzieścia pięć wieczorów. Trzydzieści dwie drużyny. Dwanaście pięknych stadionów. Miliardy kibiców i zdartych gardeł. Hektolitry wylanych łez i potu. Jedna Brazylia. Jeden puchar. Jeden zwycięzca. 1:0.
Reflektory zgasły, ostatnie samoloty z lotniska już wyleciały, Brazylia jest już tylko Brazylią - zwykłym państwem. Mundial się zakończył. Ale co to był za mundial! Co mecz, czekało na nas jakieś zaskoczenie. Co spotkanie, działo się coś, czego nikt nie mógł by przewidzieć. Będzie mi bardzo brakowało tego wyścigu z czasem, kiedy spieszyłam sie do domu, bo przecież jest mecz! Czerwcowo-lipcowe wieczory upływały pod znakiem futbolu - czegoś, czego tak mi brakuje, czegoś, czego tak strasznie potrzebuję. Przez całe 25 dni, z zapartym tchem czekałam na ten jeden najważniejszy wynik.W finale kibicowałam Argentynie. Nie z powodu jakiejs fanatycznej miłości do Leo. Ze względu na to, że kilkanaście lat temu, w błękitno-białych odnalazłam właśnie jego i od nich się wszystko zaczęło. Dlatego, że mecz finałowy, który zagrali, był najlepiej wykonanym przez nich meczem podczas tych Mistrzostw Świata. Nie udało się. Geotze rozwiał wszelkie wątpliwości, a sami Niemcy grali jak maszyny, byli nie do zdarcia. Słysząc pytanie 12 czerwca "na kogo stawiasz?" wymieniałam parę drużyn. Była to Hiszpania (bo kto by się spodziewał, takiego rozwoju sytuacji!), Brazylia (kolejne zaskoczenie...), Argentyna i Niemcy (tak, dokładnie tak).
Patrząc obiektywnie, Niemcy to typowa drużyna turniejowa, która rozkręca się z meczu na mecz. Jednak, jeśli chodzi o moje odczucia, nie czuję do nich sympatii, nie przepadam za tym futbolem. Może to kwestia tego, że najzwyczajniej w świecie, jestem Polką i (niestety) chyba nigdy nie wybaczę tego co działo się w latach 1939-1945. Wywieszając biało-czerwoną flagę w święta państwowe, wyobrażam sobie tych ludzi, którzy mają na rękach krew moich rodaków. Tego niestety nie da się wyrzucić z pamięci, zwlaszcza, że jestem wychowana tak a nie inaczej i za to bardzo dziękuje rodzicom. Ten sam stosunek mam do Rosjan, ale to nieważne. Piłkarze nie są niczemu winni, broń Boże, ale sam fakt narodowości zmniejsza moją sympatię do nich. Być może jestem zbyt liberalna i mam jakąś manię na punkcie wolności, ale podobno taka jest Polska mentalność.
Tak czy inaczej, gratuluję Niemcom zwycięstwa. Była to zażarta walka do końca. Po piłkarskim święcie pozostają tylko taneczne piosenki, urywki meczów, zdjęcia, reklamy, stadiony i piękne wspomnienia. Do zobaczenia za 4 lata. Stawiam ostatnią kropkę i zamykam rozdział pod tytułem "Mistrzostwa Świata FIFA 2014" w historii piłki nożnej. W końcu wszystko staje się historią.