24 czerwca 2014, godzina 23:22. Cały dzień zbierałam się, żeby coś nakreślić. Każda próba kończyła się na pulsującym kursorze w pustym oknie edytora. Czemu? Nie wiem...A podobno to takie proste.
Parę lat temu, los dał mi wielki prezent. Poprowadził mnie w stronę piłki nożnej, w stronę mojej pasji. Na początku, byłam małą istotką trochę zagubioną w tym wielkim świecie, zdominowanym przez rosłych facetów. Chciałam.. A właściwie wzorowałam się na starszych kolegach. Dość pulchna, pucołowata dziewczynka marzyła, by być taka jak oni - jej bohaterowie. Z czasem, Ci bohaterowie dorośli. Ja też odrosłam nieco od ziemi i byłam już sama dla siebie - ja i piłka. Same. Któregoś razu, przerzucając kanały pilotem od telewizora, zatrzymałam się i obejrzałam kawałek meczu. Dokładnie urywek wystraczył mi, abym znalazła Jego. Mały, długowłosy Argentyńczyk wyróżniający się ze wszystkich jedenastu błękitno-białych piłkarzy. On - piłka - bramka - gol - czar. Fascynowała mnie jego zwrotność, zwinność, szybkość, technika. To, jak dojrzale, a za razem z radością dziecka, grał. Oczy świeciły mi milionem światełek, byłam tego świadoma. To był tylko moment, a ja wiedziałam już czego chcę. Chciałam być taka jak ON. Chciałam, by on był moim mentorem. Chciałabym, by był mistrzem.
Dziś mija 27 lat, odkąd pojawił się na Ziemi. Nieważne jest dla mnie, ile zdobywa nagród i tytułów. Nawet, gdyby ich nie miał, byłby mistrzem. Moim mistrzem. Widzę w nim kogoś wspaniałego, kogoś w kim mam oparcie, na kim mogę się wzorować. Mówią, że numer '10' na koszulce piłkarskiej niesie za sobą coś niezwykłego. Nie wiedziałam czy to prawda, dopóki sama się o tym nie przekonałam. Zakładając tzw. 'dyszkę' na swój pierwszy szkolny mecz reprezentacyjny, na moich oczas stała się magia. Wiem, że to zależy od umysłu - jeśli mocno uwierzy się, że to przynosi szczeście, to faktycznie tak się stanie. Ale u mnie nie była to kwestia szczęścia. Była to bardziej kwestia poczucia pewności siebie, poczucia, że nie jestem sama, że jestem z Nim, a On ze mną. Mogłam przegrywać, ale wiedziałam, że to kształtuje charakter, zmusza to poprawy. Nie martwiłam sie tym, bo miałam pewność, że nie jestem sama.
Chciałabym, żeby nigdy nie stracił tej 'inności' i iskry, dzięki której zakochałam się w nim i jego grze bez pamieci. Wiem, teraz sama po sobie, że kontuzje wykańczają człowieka nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, dlatego... NIECH BĘDZIE ZDROWY. Niech będzie szczęśliwy, a ja obiecuję, że nie będę biegać szybciej, niż mój anioł stróż potrafi latać. Mój anioł, Leo.
Żyj sto lat, Mistrzu. Dziękuje za wszystko.