Cały czas myślę, czy na pewno robię w życiu to, co powinnam.
Tak z powołania.
Czy tak z przypadku...
Robię wiele rzeczy, których nie lubię, zachowuję się w sposób
ktorego nie rozumiem, cały czas idę w stronę, która wydaje mi się
mało sensowna. Bo nie widzę innej strony.
Bo trzymam się kogoś, komu wyszło i mam nadzieje, że i mnie wyjdzie.
Łapię się nowych rzeczy bo wierzę, że to budzi w człowieku jakąś chęc zycia.
Ale nic.
Nadal gdzieś fruwa poczucie, że wyjdzie jak zwykle.
Zapisałam się na siłownie, wcześniej korzystałam tylko z darmowych wejść.
Od kilku dni regularnie trenuję ze znajomym konkretne partie ciała i odczuwam
jakąś część satysfakcji, większą lub mniejszą. Podoba mi się to, że coś robię.
Czuję, że moje ciało to nie tylko kupka nienawiści.
Ale nadal... nadal się boję.
Autodestrukcji.
Bilanse ostatnie są raczej średnie lub kiepskie.
Wciąż nie wiem jak jeść.
Co jeść.
Kiedy.
Ile.
Jak zaakceptować siebie?
Jak uwierzyć w siebie?
Jak cieszyć się każdym dniem?
Męczy mnie sama egzystencja.
Co jakiś czas sobie o niej pomyślę i po prostu...
nic już nie chcę.