Chciałabym wyglądać jak wyżej.
Im dłużej myślę o tym, dlaczego trudno mi jest się zmobilizować
do tego by regularnie ćwiczyć, odpowiednio się odżywiać i tak dalej
dochodzę do wniosku że to kosztuje. Okej, głodzić się każdy może.
I faktycznie to mi raz wyszło. Ale jeśli tylko podejśc do tego zdrowo
tak, by były efekty, satysfakcja, dobre samopoczucie...
Siłownia kosztuje, jakieś rzeczy typu buty do biegania również,
jedzenie w odpowiednich ilościach i bilansie i składzie też w zasadzie kosztuje.
Może nie trzeba być bogatym ale student jak ja raczej nie może wiele oczekiwać.
Muszę sie chyba przemęczyć i chociaż zapisać się na siłownie póki mam z kim
się uczyć i próbować. Na to jestem w stanie w miare odłożyć co miesiąc.
A jak sie zacznie pracować...
Może będzie łatwiej?
Najgorzej mam z jedzeniem. Już naprawdę sie na tym nie znam.
Mam różne dziwne nawyki, często wypracowane brakiem czasu.
I jak kiedyś uciekałam od lodówek z mrożoną pizzą, tak dziś uznaje to
za dobrą opcje dobrego, szybkiego obiadu w dniu zawalonym nauką.
A kiedyś wystarczył banan.
Jogurt.
Albo 3 herbaty.
Chyba muszę uzbroić się w cierpliwość i zauważać te drobne zmiany na dobre
każdego dnia. Nie mogę oczekiwać od siebie takiej samokontroli jak kiedyś.
Wtedy budowałam ją przecież ponad rok.
BILANS:
rolka sushi z łososiem, avocado, serkiem philadelphia
i sosem teriyaki
piwo jagodowe
piwo ciemne
2 x Fig Bar (2x (2x 110kcal)) 440kcal :<
kawa z mlekiem 1,5%
ryż z kurczakiem (troszke) fasolką, suszonymi pomidorami i serkiem sałatkowym
AKTYWNOŚĆ:
trochę spaceru
trening rąk na siłowni 1h
Żeby się jakoś zmotywować to przyznam się, że chociaż
zepsułam tym piwem i tym 'ciastkiem' to dobrze sie czuje z myślą,
że pierwszy raz od miesięcy patrząc w sklepie na typowe słodycze
uznałam że będę żałować i wezmę coś mniejszego jak tak bardzo mi się chce.
Ciekawe jak długo to utrzymam...