photoblog.pl
Załóż konto

 

 

Zdecydowanie chciałabym tu wrócić. Bardzo brakuje mi miejsca

które stale przypomina mi o moim postanowieniu. Nie umiem

pamiętać o swoich zasadach bez ich zapisywania. 

Najgorsze jest to, że nie umiem zdecydować. Czy wolę wysportowaną

sylwetkę, zdrową czy znów chcę zapędzać się w klatkę z kości. 

Byłam nieszczęśliwa i szczęśliwa jednocześnie w tym drugim miejscu.

W pierwszym nigdy nie byłam. 

 

Właściwie można uznać, że po tym jak wyszłam z klatki

chwilowo żyłam jak zdrowy człowiek. Nie ważyłam już tak mało

ale wciąż byłam bardzo szczupła, jadłam w zasadzie na co miałam ochotę.

Rzadko miałam ochotę na coś dobrego w sumie(dobre=kaloryczne). Zawsze panował niepokój.

Zawsze się balam jedzenia i od tamtej pory nigdy nie spożywałam normalnych posiłków z jakąś satysfakcją. Wyrzuty to jak moja prawa ręka.

No i wtedy chociaż miałam kochającą osobę która stale mówiła, że jestem szczupła, jadłam co chciałam i jakoś zniknął rygor i zapisywanie bilansów...

wcale nie byłam szczęśliwa. Nadal szukałam tragedii. Karmilam się nią.

Nadal brakowało mi jakiegoś stresu i nienawiści do siebie wynikającego z jedzenia. Jakby nie mogło być za dobrze. 

 

I chociaż chciałam za wszelką cenę wrócić do klatki z kości do tej pory tego nie osiągnęłam. Momentami odpuszczałam i może wydawało mi się, że jestem szczęśliwa ale gdyby tak było nie ciągnełabym tego tematu aż do tej pory. O jedzeniu nadal myśle codziennie a o dietach kilka razy w ciągu dnia. 

Nadal żyję w poczuciu: musisz wziąć się za siebie. Aktualnie walczę z bulimią która co jakiś czas się objawia bardzo wyraźnie. Wszyscy myślą, że jestem zdrowa a ja jestem po prostu zniszczona. Na codzień na studiach zdarza mi się dość rzadko, przeciętnie, różnie, do przeżycia. Ale gdy tylko przyjeżdżam do domu żyję bulimią. I z racji tego że on jest przytyłam jeszcze więcej. 

 

Pierwszy raz tyjąc z 43-45 kilogramów utrzymywałam 50-51kg

Potem wzrosło nawet do 56 co zaczęło mnie martwić i stałam już przy

53-4 w nieskończoność. Czasem pojawiało się mniej ale rzadko.

Teraz tolerancja wzrosła jakimś cudem i ważę w tej chwili pewnie

58kg. To zaledwie 7 kg od wyjściowej wagi od której zaczęłam drogę do 43kg.

 

Nawet wizualnie po mnie tego nie widać. Nikt w życiu nie powiedział mi, że przytyłam. Sama przeglądając się w lustrach raz widzę tragedię a raz widzę, że mogłabym tylko poćwiczyć i byłoby ok. Sama nie wiem. Ale nie czuje się dobrze psychicznie. Ciąglę myślę o tym by schudnąć ale nie mam już czasu i zapału jak kiedyś. Beznadziejna organizacja czasu i ostatni semestr przed licencjatem całkowicie mnie paraliżuje. Do tego depresja. Strasznie dużo się dzieje w tym roku. Nieprzyjemnego. Różne sprawy osobisto-towarzyskie. W tym przemoc.

 

Chciałabym zapisać się na siłownie lub jakieś zorganizowane zajęcia fizyczne ale nie mam pieniędzy ani odwagi iść tam sama. Wstydze się siebie a moje libido osiągneło poziom ujemny. Jestem bardzo długo sama i mieszkam sama nawet nie mam w tym mieście znajomych więc tylko zamykam się jeszcze bardziej. Ciężko mi cokolwiek zmienić. Stopniowo zanika moja wiara w siebie jeżeli jakaś w ogóle była. Co mogę zrobić by akceptować siebie? 

 

Wiem, że muszę nad tym pracować. Ćwiczyć, jeść odpowiednio... a ja znów myślę o skrótach. Żeby zapędzić się w te klatkę i wypracować w sobie niechęć do jedzenia. Tak na prawdę ona nadal jest tylko bulimia przysłania ją bardziej. Nie pamiętam który posiłek zjadłam z dumą i bez wyrzutów. Tak bardzo mnie to wszystko męczy. .. 

 

Nie chcę już istnieć. Nie chcę istnieć taka. 

Dodane 10 MAJA 2015
219
alice0drowsy Milo Ciebie tutaj znów widzieć, mimo wszystko. Przykro mi że Twoja bulimia wróciła, bo tą drogą nie da się nic osiągnąć... nawet schudnąć. zawsze uważałam, że z dwojga złego anoreksja lepsza bo przynajmniej daje jakąkolwiek satysfakcję, a nie upodla. Nie wiem co Ci więcej napisać, naprawdę. Chciałabym z Tobą czasem pogadać tak jak kiedyś, ale oduczyłam się rozmów z kimkolwiek na temat moich pewnych odczuć i nie jestem w stanie się chyba przełamać. Już nawet tutaj czuję jakąś chorą presję, że jestem szczęśliwa, albo że przynajmniej jest ok...
21/05/2015 20:57:27
llifeissobrutall Mnie też ciągnie do tej "kościstej klatki".. nigdy nie udało mi się osiągnąć jednej ani drugiej z sylwetek jakie opisałaś... jednak najlepszym sposobem na akceptację siebie jest lekki upust w zasadach, nie podchodzenie do wszystkiego tak rygorystycznie. Przez kilka miesięcy nawet akceptowałam siebie, więc sprawdzona rada.. ale znów się zaczyna. Słoneczko mam nadzieję,że wszystko się ułoży. Zorganizowane zajęcia to świetny pomysł na poznanie innych, chociaż jeśli Cię nie stać (bliski mi problem), sama zorganizuj sobie czas na jakieś biegi lub ćwiczenia. Przejdź się na jakiś koncert / występ.. cokolwiek, nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja na nową znajomość ;)
11/05/2015 22:37:00
msyoucan Pewnie masz rację. Teoretycznie też siebie bardziej akceptowalam po 'wyjsciu z klatki' niz bedac w niej.. ale to nie trwa dlugo niestety znowu gdzies błądze. Na razie nie mam czasu ale jak sie zajme cwiczeniami to moze faktycznie bedzie lepiej.
No a klatki nie polecam... chociaz sama nie zaluję, że tam bylam. To bylo ciezkie ale pouczające doswiadczenie.
13/05/2015 23:26:45
Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika msyoucan.