Ludzie na prawdę są dziwni.
Wszystkich, których do tej pory poznałam trzymałam na dystans.
Może oprócz sympatii, które tworzyły mi dziurę w głowie odbierając
racjonalne myślenie i ocenę sytuacji. Ale taka już jest miłość - ślepa.
W każdym razie wszelkie koleżeństwa, przyjaźnie... to nigdy nie było głębokie.
Może w gimnazjum zdawało mi się, że mam przyjaźń.
A może faktycznie była, w końcu cieszyłam się z niej.
W końcu miło ją wspominam. Ale jej kształt teraz zupełnie by mi nie pasował.
Ja tworzę trwalszą więź z samą sobą. Nie umiem zagospodarować komuś całej siebie.
Nie umiem w pełni i zawsze być komuś oddana. Ale może każdy tak ma. Może to normalne.
Może przyjaźń wygląda zupełie inaczej, tak na prawdę. Właśnie tak, jak teraz wyglądają
moje relacje z przyjaciółmi ze szkolnych lat. Czyli odległośc, dystans, rzadkie rozmowy.
A jeśli nawet, to konkretne. Może czasem zupełnie bez sensu.
Żeby tylko mieć kogoś, komu możesz wysłać coś głupiego, powspominać dawne czasy.
Nie cierpię kiedy ktoś zajmuje mi przestrzeń.
Kiedy ktoś nie daje mi chwilę odetchnąć.
Przyjaciel zrozumie, jeśli zamknę się na pare dni.
Przyjaciel nie będzie szarpał moich drzwi i krzyczał.
Nie zostawi 20 wiadomości.
Może jedną, bo sie martwi.
Przyjaciel jednak zawsze WIE kiedy jest coś nie tak.
A może to moje skrzywione spojrzenie na przyjaźń?
Może to jednak ze mną coś nie tak?
Nawet jeśli, moja najbliższa rodzina jest tego samego zdania.
Tak mnie wychowali, tak też wychowaly mnie doświadczenia z dziecinstwa.
Nie przyjemne.
Szłam przez życie z mottem 'nikomu nie ufaj, zrani cię'.
W kwesti prostych znajomości. Ale niedługo zastosuję te zasadę również
do miłości. Bo, cholera jasna, nie ważne jak mocno kocham...
tak samo bezinteresownie w końcu odwracam się i idę nową drogą. Nie patrzę za siebie.
Jakbym nigdy nie kochała, nigdy nie miała. Jakbym otrzeźwiała.