nie przerabiam, nie obcinam, jedynie zmniejszyłam, kij z tym, że stare jak świat, nie o to chodzi, nie mam co wstawiać, nowego robić mi się nie chce.
jest po prostu mega zajebiście, nie ogarniam już NICZEGO swoim małym rozumkiem.
być może jestem za głupia, może po prostu zbyt naiwna, prostolinijna, ufna.
rzygać mi się chce na myśl o tym wszystkim, może i olewam, ale już moja psychika też wysiada powoli, nie lubię takich akcji, i to najlepiej z każdej strony, świetnie wprost. nawet pogadać o tym WSZYSTKIM, i to dosłownie, nie mam z kim. pojedyncze części omawiam z zainteresowanymi, nikt nie ogrania jednak całości tego, co ja myślę, czuję i przeżywam. nie ma po prostu takiej osoby, tóra stałaby z boku, a jednocześcnie była w tym wszystkim, która by rozumiała to wszystko i wsparłaby mnie. taka osoba po prostu nie istnieje, mimo że chciałabym ją kiedyś spotkać, możliwie jak najszybciej.i tak, płakałam dzisiaj, pierwszy raz od niewiemkiedy, tzn. całkiem dawno. nie rozklejam się przy byle okazji, a tu się poryczałam nad śniadaniem.
na szczęscie (nieszczęście?) życie w tym domu sprawiło, że nabyłam umiejętności płakania w ciszy, bez żadnego dźwięku, nikt się nawet nie zorientuje.
łzy to okazanie słabości,głupota, bo po co płakać?
kryzys? znowu? ostatni poważny był 2,5 roku temu, od tamtego czasu żadnego doła, nic. nie mam zamiaru do tego wracać, mam nadzieję, że tamten okres został już zamknięty na zawsze. cóż z tego, kiedy tu wokół mnie wszystko się wali, ja mam "sobie z tym radzić", najlepiej olewać, ale też nie za bardzo, bo to jest dziwne, lepiej, żebym tez przeżywała trochę, ale nie uzewnętrzniając się, bo kogo obchodzi to, co ja czuję? poza tym, przeciez jest dobrze, żyje się z dnia na dzień, po co myśleć o przyszłości? po co w ogóle jakieś plany? po co być odpowiedzialnym i prawdomównym? ODPOWIEDZIALNYM i PRAWDOMÓWNYM. dla mnie chyba dwie najważniejsze cechy, które dla dzisiejszego świata nie znaczą chyba nic. jakie to przykre, konflikt na linii ja-świat, chyba zostanę emo, bo nikt mnie nie rozumie, nikt mnie nie kocha, idę się pociąć, buu.
nie o to tu kurwa chodzi!
dosyć tego. trochę sobie ulżyłam. nie wiem, po co to piszę w tym miejscu, bo:
primo: i tak nikt tego nie czyta (może i dobrze, bo w sumie o to chodzi,
żebym ja mogła do tego wrócić za jakiś czas, spojrzeć z szerszej perspektywy),
secundo: NIENAWIDZĘ EMOCJONALNEGO EKSHIBICJONIZMU W TEJ POSTACI ! (patrz blogi).
w sumie mogłabym do pamiętnika, ale... może później, jak mi się zachce. może wcale.
może w ogóle niedługo usunę stąd tę notkę, bo stwierdzę, że jest bezsensowna, a może nie.
pees. proszę wybaczyć, jeśli ktoś nie rozumie ironii użytej w tym wypracowaniu, taka niestety już jestem, że jest ona znaczącą częścią mojego życia. i przepraszam, że każde zdanie z małej litery, dużych pisać mi się nie chce, a tak jest dla mnie i czytelne, i estetyczne.
aktualnie podtrzymują mnie psychicznie i pomagają odzyskać równowagę panowie z:
Kings Of Leon, Arctic Monkeys oraz Fleet Foxes. dziękuję. polecam.
OBRI! <3 ;**