Była chyba dwunasta, nie pamiętam.
Autobus, bodajże
linia S.
Wsiadam, pierwsze dzrwi, wsiada i on.
Chcę jak najszybciej wysiąść.
tłok, chaos, szum, gwar
On - miał kapelusz i cholernie długą szyję.
Krzyk - ten od długiej szyji zaczął się z kimś kłócić.
Po co? O co? Nieistotne.
Tupie nogą, chce już wyjść, nie chce tego słuchać.
On nie przestaje, pretensje.
Patrzę, podchodzi, No tak - wolne miejsce.
UF! To ten przystanek, wychodzę, oddycham.
A później dworzec. ON, on z nim.
Zwrócił mu wuagę, uwagę o GUZIK!
czasoprzesteń, bo tylko taka istnieje
zaczyna znów się zaginać
przecież nie ma przestrzeni jest tylko coś
co wypełniami przedmiotami
przecież wszystko musi nosić swoją nazwę
wszystko, od zawsze, na zawsze
Ci, którzy widzą świat inaczej
umierają
- stój -