myślę, że coś się po prostu skończyło. nie jedno coś, całe mnóstwo rzeczy. myślę, że po prostu przymykałam oczy i udawałam, że nic się nie dzieje, że nic się nie zmieniło, a w tym czasie zmieniło się wszystko. jest mi smutno. przykro. trochę jakby pusto, choć to takie dziwne, przecież nie stało się z dnia na dzień. jak bardzo dawno temu? w którym momencie pojawiły się ułudy w tak wielu miejscach, takie poprzerywane, od czasu do czasu dobre, jednak chyba na niby...
ciągle nie znam prawdy. umyka mi. pewnie przez to, że oszukuję samą siebie, że mydlę sobie oczy, karmię się złudzeniami, ale buźki przy kontaktach i obecność na liście ukochanych nic nie znaczą. nic, kompletnie. gdybym miała trochę więcej wewnętrznej odwagi, a mniej złudzeń, zredukowałabym to wszystko do pewnie dwóch osób. wzruszam ramionami. stało się.
może pewnie rzeczy da się odwrócić, odbudować, naprawić. szkoda tylko, że rzeczy naprawione nigdy nie są takie jak wcześniej, a zwykle są po prostu gorsze. niektóre drogi rozchodzą się samoistnie, trochę to przykre, ale nie tak bardzo bolesne jak pretensje, rozczarowania i cisza. czas więcej nie zmieni, zmienił wystarczająco dużo.
czasem po prostu muszę powiedziec sobie dość, nawet jeśli przychodzi mi to z trudem.
dobrze, że jesteś.