nie było mnie tu prawie cztery miesiące, za co sama sobie pluje w twarz. cholernie potrzebowałam się komuś wygadać, jednak pozostanę przy formie pisania do nieznajomych.. otóż życie Tillie znowu się skomplikowało, mimo że wydawało się już wystarczająco męczące... możecie być spokojni, nie zarzucę was teraz tekstami typu "nie chcę żyć" . oczywiście że chcę, mam zamiar rozwiązać wszystkie swoje problemy i zacząć cieszyć się nawet błahostkami. czemu? bo zdałam sobie sprawę, jakie kruche jest życie ludzkie. banał, prawda? jednak do tej pory nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. widząc na cmentarzu maleńkie groby niemowlaków, czy napisy "zginął/nęła śmiercią tragiczną" zaczęłam doceniać to, co mam. owszem, spotkało mnie teraz wiele nieprzyjemności.. czeka mnie rozwód rodziców, przeprowadzka, niespodziewanie spadło na mnie 'zakochanie' (oczywiście w nieodpowiednim facecie, co u mnie jest już normą) oraz masa innych problemów, jednak cieszę się, że moje życie jest takie, a nie inne. bo czy to nie właśnie problemy sprawiają, że doceniamy nawet najmniejsze przyjemności?
może powinniśmy czasem pomyśleć o tym, co nas otacza, o ludziach, z którymi żyjemy. bo zamartwiając się błahostkami często zapominamy o tym, co najważniejsze.. o przyjaźni, miłości (w szerokim rozumieniu tego słowa) czy nawet zdrowiu, którego tak wielu osobom brakuje..
"muszę być skałą trwałą..."
z nadzieją na zrozumienie,
Tillie.