Znów ta sama muzyka koi moje krwiawiące uszy.. Nieprzyjemny chłód oblepia moje ciało niczym pajęczyna świeżo napotkaną ćme. Nie wiem już czy mam się tym rozkoszować, czy raczej powinnam zacząć się bać. Swoje poznanie straciłam. Odtrąciłam. Wyzbyłam się tej kalekiej natury. To, teraz jedyna rzecz, która stała się pewną drogą, stałym gruntem.
... Ale to wciąż nie o to chodzi. Nie w tym sęk. Nie potrafię odpowiednio sklecić zdania.. Brak mi słów.. Jąkam się.. Milczę..
Bo wraz z moją bratnią duszą, straciłam to wszysto, co dzięki niej zdobyłam. Zostałam sparalizowana somotnością, którą sama sobie zgotowałam. Teraz wszystkie moje gesty wydają się obrzydliwie wyuczone. Na co bym nie spojrzała, tak wszędzie pustka i bezsens.
Obraz - śmierć. Ściana- krzyk. Papier - milczenie. Drzwi- przepaść.
Nie ma juz Aniołów. Wszystkie, co do ostatniego.. Zostały stracone. Obrócone w pył. Zgineły śmiercią niechcianą. Zamieniły się w proch, by mógł narodzić się człowiek. To stało się tamtej nocy..
Przyszedłeś do mnie podczas pełni,
przybyłeś z głegi czasu..
tak długo wyczekiwany
na pozór spokojny i wykołysany.
Nagi był twój ślad,
którym kroczyłeś.
Twarz nie była twoja.
Oczy również pozostawały mi obce,
a serce..
Nie potrafiłam nadążyć za jego rytmem.
- Obudź się ! Wstawaj !
Wciąż krzyczałeś.. Nie mogłam zrozumieć dlaczego
przecież byliśmy bezpieczni,
byliśmy w naszym małym Niebie..
Wzywałeś mnie.. Jednak nie rozumiałam twojej mowy
jedną chwilą, wszystkie słowa zostały jakby zaklęte
i nic co było na pozór ruchem warg nie przypominało
Twojej pieśni..
Potem już nie było mnie.
Tylko Lód wbity między serca.
Pozwoliłes mi zasnąć, więc stałam się człowiekiem.