Wraz z moim tegorocznym powodem żeby schudnąć wracają moje wszelkie przemyślenia na temat wagi, odchudzania i mojego jojowania w całym tym temacie. Jestem dumna, bo, po raz kolejny, jak trzeba było, to się udało, z tym że muszę przyznać iż ten raz był o wiele trudniejszy niż wszystkie poprzednie. Może częściowo dlatego że tym razem do zrzucenia uzbierało się nie 4-5kg a aż 6-7kg. Po raz pierwszy też zawiodło mnie głodzenie się i zmuszona zostałam do rozpoczęścia ćwiczeń z którymi zwykle miałam problem ze względu na mój słomiany zapał. Na szczęście zaskoczyłam sama siebie, i od zeszłorocznego lenia który ledwo co jest w stanie dobiec na przystanek autobusowy gdy podjeżdza 22, jestem w stanie biec wolnym truchtem przez aż 30min. Choć wykonywanie ćwiczeń jest dużo trudniejsze do wytrwania-szczególnie w okresie zimowym, okazuje się być o wiele lżejsze dla ludzkiej główki i powoduje dużo mniej frustracji niż głodówka. Poza tym-można sobie pozwolić na kilka kalorycznych bomb nie zyskując przy tym żadnej dodatkowej wagi. I może dlatego, że choć tym razem było bardzo ciężko, ale się udało, nie jestem w stanie pojąć jakim cudem mój szef chodzący na siłownie po kilka razy w tygodniu i nie jedzący praktycznie nic (ma cukrzycę, nietolerancje glutenu i jest wegetarianinem) jest w stanie utrzymać swoją masywnie-gigantyczną wagę. Po kilku miesiącach mimowolnej obserwacji, moja głowa sama wypluła odpowiedź prostym stwierdzeniem-traktuj jedzenie jak paliwo, nie jak nagrodę. Oczywiście dla nas kobiet- o wiele trudniejsze to wykonania niż do powiedzenia. Przed okresem każdy organizm robi zapasy żeby nie paść z wykrwawienia-więc, mężczyźni, posze bez marudzenia że nam łatwiej utrzymać sylwetkę ;)
Wracając do głównego wątku, zauważyłam iż mój obiekt obserwacji często nie patrzy co dokładnie je, było żeby miało odpowiedni napis informujący o obniżonej ilości tłuszczu/kalorii w produkcie. Małe znaczenie miał dla niego fakt iż plastikowy kubeczek 'czegoś' po zalaniu wodą miał ok 500kcal. Nie istotne było również picie napojów gazowanych bo przecież pisze na nich że 'bez cukru'. I oczywiście za każdym razem wymówka 'przecież tyle pracuje, zasłużyłem na to'.
W dzisiejszych czasach gdy każdy produkt i nawet najbardziej tropikalne owoce, warzywa i mięsa dostepne są w każdym supermarkecie trudno powstrzymać się od myślenia, że jedzenie to coś więcej niż nasze paliwo. Chlubimy i chwalimy nasze umiejętności kulinarne, oglądamy programy, mówimy o miłości do jedzenia, poświęcamy godziny naszego czasu na przygotowanie posiłku. Często operujemy także pojęciami 'prawdziwy obiad' czy 'porządna kolacja' mając na myśli stos jedzenia z którego jakieś 50 lat temu wyżyłaby siedmioosobowa rodzina. Nie potrafimy sobie odmówić fast fooda raz w tygodniu i nie akceptujemy warzyw bez mięsa jako pełnoprawnego posiłku. A przecież tak naprawdę do tylko paliwo. Niech jest smaczne, niech jest rozmaite, ale niech jest go na talerzu tylko tyle ile naprawdę potrzebujemy. Niech część szykowanych przez nas posiłków nie kieruje się rządzą i łakomstwem, ale troską o własne zdrowie. Skąd we mnie nagle taka rządza zmian? Jestem typową ofiarą nierozważnej diety w dzieciństwie i odchudzania jojo w dorosłym życiu. Jestem osobą która co jakiś czas przeżywa frustracje ze względu na swoją wagę, osobą która wchłania wszystkie programy, artykuły i czasopisma próbujące omówić problem nadwagi lub problemy z utrzymaniem 'zdrowej wagi', i, chociaż wiem że zabrzmię jakbym zjadła wszystkie rozumy bo akurat w tym momencie jestem szczupła- mam wrażenie że rozgryzłam to wszystko. Że cały świat nie robi się gruby dlatego że wszędzie stoją McDonaldy albo bo promocje w sklepach zmuszają do kupowania więcej za mniej. Winię nas samych, osoby które nas wychowały i osoby które my wychowywamy. Nikt nigdy nie powiedział nam że jedzenie to tylko paliwo, że w epoce gdy jedzenie jest łatwo i ogólnodostępne nie powinniśmy cenić go tak wysoko jak robią to nasze babcie czy mamy. Nikt w szkołach nie uczy o tym że żarcie czekolady na śniadanie i kolacje prędzej czy później wprowdzi nas w błędne koło wagowej depresji. Wciąż mówimy tylko o witaminach i zdrowych kościach, gdzieś w trakcie zatracając potrzebe pokazania jaki obraz jedzenia powinniśmy zarejestrować w swoich głowach... Jeśli uda mi się utrzymać to co myślę teraz przez kilka następnych lat, to będe z siebie bardzo dumna. Kończę już ten filozoficzny wywód spowodowany wypiciem po raz pierwszy od kilku miesięcy 2litrowej Coli, i zjedzeniem masakrycznej ilości czekolady i 'prawdziwego obiadu'. ^^'