Refleksyjny wieczór w Rębiechowskim domku....
Tak dawno nie widziałam rodziny.
Niestety zawsze jest coś, kosztem czegoś.
Miesiąc za mną. Oswoiłam się z obcym (już nie) mieszkaniem, z dziecmi, którymi się opiekuję, z rodziną u której mieszkam. Nie było dnia, żebym nie widziała się z człowiekiem, na którym tak bardzo mi zależy. Praca niemęcząca, wręcz przyjemna i sympatyczna, czasem trochę brudna na buzi czy wołająca: "kanapeczka i bajeczka". Stosy książek o dinozaurach, filmów przyrodniczych a także mini mini na ekranie podczas prawie każdego posiłku.
Kończy się jakiś etap. Jutro po raz ostatni wstanę o 8.00 by czuwac, aż obudzą się: Maks i Weronika, by później pomóc im w ubraniu się, przygotowac śniadanie, uczesac śliczne, długie włosy dziewczynki...
Wieczorem jeszcze Kaszuby (urodzinowa impreza) aż do niedzieli i wyczekiwany powrót do domu na chwilę, by już w poniedziałek ruszyc na pielgrzymią trasę. Dzieje się...
Przy okazji rozwiązują się jakieś kwestie zdrowotne, jakieś potrzeby pierwszego i ostatniego rzędu, zakupy, wizyty u dentysty, wspólne obiady, spacery, koniki polne ze złamaną nóżką, "żabiarnia" w ogrodzie w maminej misce, trampolina w profesjonalnej wielkości i bańki mydlane. Byle tylko oczu nie zamydlic, byle pozostac sobą za cenę byc może rozczarowania kogoś, ze nie jest się takim idealnym, na jakiego wyglądało się na zdjęciu.
Piękne są te wakacje - tak inne od tych, które wymarzyłam, ale piękne, z nadzieją, na jeszcze piękniejszą codziennośc.