Czuje sie jak po wielkim praniu mozgu....
jestem strasznie zmeczona tym wzytkim...
Najpierw uczelnia po prostu mnie zabiła, fizycznie i co gorsza psychicznie...
przez co nie potrafie poskłądać tego wszytkiego co sie we mnie rozsypało i zamkąc tego rozdziału raz na zawsze..
Ale żeby nie było zbyt łatwo musi być oczywiście druga strona dobijająca leżącego..czyli ten cały bajzel w domu..dosłownie i w przenośni...
to powoduje, że jak już mam światełko w tunelu i zacynam sobie wszytko ukłądac w głowie i planować i co lepsze juz wiem jak sie do tego zabrac ...wchodze do domu i wszytko się wali i to nie tak delikatnie jak domek z kart tylko jak wielki budynek z ktorego samo usuniecie gruzów trochę trwa...
A wisieńką na torcie jest fakt, że pomimo, że myslałam,że coś osiagnłam mam wrażenie, że jest to taktowane jak zaliczony sprawdzain w szkole i 'praca na ulotchach'....
Na razie widze tylko jedno wyjście...wynieść się i odizolowac od tego wszytkiego i wiem, że to już za miesięcy ale z drógiej strony to jest AZ 6 MIESIECY...do tego czasu moga zoatć tylko moje fragmenty...
Ale oczywiście to jeszcze nie koniec...bo za 6 miesiecy okaże sie czy zda On test z dojrzałości i odpowiedzielności bo jak na razie mam wrażenie, że wszytskie oblał....