Idę, choć drogi nie widzę. Ty, Boże prowadź mnie, chociaż Ciebie nie czuję. Ślepo, bez wzroku ptaka, bez oddechu,
bez mgły, bez słuchu przed siebie dokądś idę. W tym czasie uczucia słabły i wzrastały i zmieniały swoje miejsce zgodnie z tym,
w czym upatrywały nadzieję. A ta jak zawsze niezłomna chciała umierać i rodzić się wyłącznie po to, by móc cierpieć i umierać.
Mimo że ci właściciele przeminą, dźwięki raz zapamiętane nie przeminą we mnie nie zginą.
Całe moje wnętrze zostało na scenie, chociaż mnie tam nigdy nie było. I znów słabiej było, a teraz mocniej znów. Dokąd to zmierza?